
Tym razem, o dziwo Męskotur był w swoim domu. Gigantyczny, ponad dwu i półmetrowy byczor, z potężnymi mięśniami i imponującą brodą (przysłaniającą niestety jego równie imponującą klatę), chodzący w samych spodenkach, właśnie, gołymi rękami rzeźbił wizerunek wielkiej pięści w kamieniu, na podwórzu swojego domu. Gołymi. Kurwa. Pięściami.
FUCKIN MANLY
Widząc Hirama, oderwał się od zajęcia i strzepał krew z nadgarstków, tak, jakby to był pot. Odezwał się potężnym, głośnym, kurwa męskim głosem:
-Ach! Kogóż to moje oczy widzą! Czyż to nie karzełki z Whalersów? Co was sprowadza do mojej skromnej chaty. Czyżbyście chcieli...
W tym momencie, przyjął pozycję kulturystyczną (lekki przyklęk na jednej z nóg, napięcie mięśni przez ściśnięcie dłoni na poziomie bioder), a jego bicepsy poruszyły się miarowo. Zawsze musiał się zaprezentować. I zawsze, zawsze rozmowy z nim były trudne.
-...pooglądać moje potężne mięśnie?
XXX
Dwarf był dość staromodnym pojazdem, ale część jego układów była elektroniczna. Gdy wsiedliście do niego zorientowaliście się, że nie tylko zabrakło prądu. Wszystkie urządzenia elektryczne po prostu wariowały lub nie działały. Moc Boga musiała być zaprawdę wielka.
Jeżeli chodzi o sam pojazd ludzi z Veno, to od momentu, gdy powrócili do swojego transportera, a mężczyzna z mieczem został posłany by nauczać lud Krateru, nie ruszali się praktycznie z miejsca i siedzieli ciągle w swoim wozie lub w jego pobliżu. Było tam trzech mężczyzn i trzy kobiety. Nieuzbrojeni. Czasami przyjmowali gości z miasta, którzy chcieli też z nimi porozmawiać, ale nie byli tak atrakcyjnymi rozmówcami jak ten osobnik z centrum osady. Jednak parę osób poszło tam tylko na początku ich pobytu. Wokół wozu roznosiła się nieprzyjemna aura, jeżąca włosy na skórze.
XXX

Kaznodzieja na placu właśnie siłował się z jakimś bykiem, a reszta oglądała starcie. Osobnik z Veno, choć o wiele drobniejszy od przykoxa, dawał mu przez jakiś czas radę, ale w końcu uległ jego sile. Otaczający ich tłum ryknął z radością. Misjonarz uścisnął dłoń byka i powiedział:
-Świetne starcie Ruth, ale ciągle 2:1 dla mnie. Idź, potrenuj jeszcze.
Ruth kiwnął głową, zebrał paru swoim ziomków z tłumu i poszedł na siłkę. Tymczasem jakaś kobieta, która najwyraźniej siedziała (konkretniej, to dwójka byków trzymała ją na swoich barkach jak dzieciaka) tutaj od dłuższego czasu i zdążyła się zaznajomić z kaznodzieją, spytała go:
-Hej, Beleth! W sumie co to za miecz, który nosisz ze sobą? Wygląda dziwnie.
Tłum nadstawił uszy, a kaznodzieja nazwany Belethem uśmiechnął się lekko i zaprezentował wszystkim broń. Był to duży miecz o czerwono-czarnej klindze i srebrnej rękojeści, stylizowanej na zdobny krzyż. Nie dawał go nikomu do rąk, tylko pozwalał na oglądanie go z oddali:
-To Erzengelklinge. Takie miecze otrzymują tylko ludzie z Dominicanus, frakcji "samodoskonalących się" ze Świętego Miasta Veno, o którym już wam opowiadałem. To błogosławione miecze, a każdy z nich, jest dla wojownika niczym brat.
Przejechał palcami po płazie broni, patrząc na nią z uczuciem.
-To, jak traktujecie swoją broń, odzwierciedla to, jak traktujecie innych ludzi. Ale musicie zawsze pamiętać, by nie stawiać broni wyżej nad żywym człowiekiem. Od dobrych narzędzi zależy, czy będziemy się dobrze rozwijać. Pomagają one zdobywać oświecenie. Lecz do tego potrzebna też głęboka zaduma oraz przyjaciele, z którymi możecie walczyć, by wspinać się ku lepszemu zrozumieniu samego siebie...