
-Generale.
Westchnął Muhammad, stojąc wyprostowanym jak drąg i patrząc pustym wzrokiem w ścianę.
-To tajemnica naszego ludu. Nie. To ciekawostka, o której tylko nasz lud wie. I dobrze, że inni o niej nie wiedzą, bo przynosi ona tylko zgubę. Nieopodal naszego miasta, jest pole pełne ruchomych piasków. Ci, którzy nie wiedzą jak przez nie przejść, szybko zginą. My, wiemy. Za tymi piaskami, znajduje się wielka wydma. A za nią, jest... coś. Pozioma jama z włazem. To miejsce śmierci starców naszego ludu. Gdy ktoś stwierdza, że nie może już dłużej żyć, to idzie właśnie tam. Bo czai się tam coś złego. Ludzie spoza naszego plemienia uważają to za przesąd. To nie jest prawda. To miejsce jest prawdziwe. Dwa miesiące temu, postanowiłem rozwiązać zagadkę tego miejsca. Razem z paroma żołnierzami i innymi naukowcami od Pustynnych Krokodyli, wyruszyliśmy tam. Udało nam się przejść przez ruchome piaski, a potem stanąć przed włazem. Otworzyliśmy ją z pomocą ładunków wybuchowych. Zdążyłem ujrzeć wnętrze. To było jakieś laboratorium. Nikogo nie było w środku, ale widziałem jakieś kapsuły, w których były dziwne istoty. A potem...
Muhammad zmarszczył brwi.
-Nie pamiętam. Musiało się stać coś, co mój mózg uznał za zbyt nieodpowiednie. Może coś mnie tak zszokowało albo wystraszyło, że jedyną reakcją obronną mogło być wyparcie tego ze świadomości? Tak czy siak, obudziłem się poza ruchomymi piaskami. Cały we krwi, ze złamaną ręką. Moich towarzyszy nigdzie nie było. Powróciłem do Vegi, ale Bacchus nie przepada za bardzo za osobami, które nie doprowadzają misji do końca. Dlatego uciekłem i powróciłem do swojej rodziny.
Przez chwilę milczał, tak jakby się zastanawiał i uważnie ważył słowa. W końcu rzekł, patrząc Generałowi prosto w oczy.
-Chciałbym tam wrócić i zbadać to, co się tam znajduje. Wiem, że może proszę o zbyt wiele, ale to może być coś naprawdę cennego. Czuję to w kościach. Jeżeli nie teraz, to w przyszłości. To laboratorium musi być... „czymś”. Czymś ciekawym, czymś co może będzie przełomowe w moich badaniach.