- Rozumiem że nie, doskonale. Czyli widzimy się jutro rano; do tego czasu pijcie i wypoczywajcie. Wasze pokoje są na górze, macie do dyspozycji łaźnie, salkę na piętrze i tak dalej, bla bla bla... kamerdyner was pokieruje. - Jack klasnął w dłonie, podniósł się leniwie i skierował ku wyjściu. - Liczę że nie schlejecie się na umór. Dobranoc.
Gospodarz - a wkrótce zapewne też i właściciel tego lokum - wyszedł z sali zawadiackim krokiem, ciągle się z lekka uśmiechając. Nie wyjaśnił im wiele więcej, ale czy bogactwo spoczywające przed nimi na stole mogło kłamać? "Union" Jack musiał być nie tylko ich bramą do wyjścia z bankructwa i bezdomności, ale i do jakiejś kariery. W tych łaknących awanturników i straceńców czasach.
Nie musieli też sobie oszczędzać na przyjemnościach, jakkolwiek inaczej nie wykorzystali pozostałego im czasu. Gdy już wszyscy napoili i nażarli się do syta, obsługa zgodnie z wytycznymi poprowadziła ich na piętro. Wreszcie dostali własne, pojedyncze pokoje, w których mogli spocząć zaraz po umyciu się w prawdziwej łaźni. Na szerokich łóżkach czekały czyste szaty i miejskie wdzianka. Ci, którzy poszperali więcej po swoich zacnych sypialniach zauważyli, że w szufladach i na nocnych szafkach obok standardowych, nudnych książek i wycinków z modlitewników leżały biuletyny Solario i wizytówki.
Bezpieczeństwo dla twojego gospodarstwa - innowacyjna technika na miarę nowej ery. Strzelba łamana zasilana rusznikarskim cudem naboju błyskawicznie ładowanego. Muszkiet dalekosiężny gwintowany. Trzylufowy pistolet odłamkowy. Działo ręczne rozproszone, pogromca martwych zastępów. Nie mogło umknąć uwadze, że biuletyny reklamowały też broń białą, pancerze, lunety, czasomierze i inne akcesoria, usługi ochronne, transportowe czy w końcu... odtrutki zapobiegawcze rzekomo chroniące przed zarazą.
Solario - wschód Oświecenia w ciemnych czasach.
* * *
Obudził ich łagodnie rosnący ruch za oknem, blask coraz silniejszego słońca i krzątanina w okolicy, delikatnie przebijająca się przez ściany. W końcu o ustalonej porze - bardziej przed południem niż rano - do pokojów Thomasa, Wasyla, Azhima oraz Iwana zapukała obsługa. Marthy nie niepokojono, a Drwal już wcześniej gdzieś zniknął. Zapewne w sprawie pracy drwala.
Na dole ktoś młodszy z załogi lokalu zaoferował, że zaprowadzi ich do "hurtowni", w której miał czekać na nich Jack. Ponoć nie było to daleko, ale czy mogli znać drogę w obcym mieście? Chłopak w milczeniu przeprowadził ich więc przez brukowane uliczki, w gęstwinę starych i dostojnych zabudowań Harrowport. Podróż trwała może piętnaście minut.
Miejsce docelowe z początku wyglądało na gorzelnię postawioną tuż nad krawędzią wzniesienia. Biegła stąd stroma, bezpośrednia droga do portu; sam budynek - stary i wyraźnie zabarwiony przez pędzel czasu - pomimo swej masywności nie rzucał się w oczy. Stał na uboczu i schowany wśród sąsiadów zarazem. Nie panował tu zresztą duży ruch, na okoliczne budynki składał się głównie jakiś zakład szewski, kilka ledwo zamieszkanych kamienic i zaplecze kuźni z następnej ulicy.
Nawet zabytkowa tablica na gorzelni nie była zmieniona. Młody przewodnik poprowadził ich do bocznych drzwi i zadudnił klamką trzy razy. Po paru tupnięciach po drugiej stronie i szczęknięciu mechanizmów drzwi powoli rozchyliły się same. Trwało to chwilę i wydało przy tym dźwięk stojący gdzieś między mruczeniem kota a ciągnięciem łańcuchów po bruku.
Chłopak pożegnał się i zostawił rozbitków samych. Nie mając się nad czym zastanawiać weszli do byłej gorzelni, przechodząc najpierw przez dziwne drzwi i wzbudzający klaustrofobię tunel pełen jakiegoś żelastwa.
- W samą porę. Syćcie oczy - powitał ich w wielkim holu sam Jack. Masywny budynek przerobiono na jakąś zbrojownię, pozostawiając przy tym konstrukcje i mostki pod dachem z czasów pędzenia tu alkoholu; parę osób krzątało się na wysokościach coś nosząc i sprawdzając. Stare kadzie zmieniono w sejfy, a pod kolumnami i w nawach piętrzyły się skrzynie. Właściciel stał pośrodku tej katedry przemysłu, a za jego rozłożonymi gościnnie ramionami dumnie rosły stosy uzbrojenia.
Broń i pancerze nie były tu z pewnością jedynym przechowywanym asortymentem, ale to one przykrywały zastępy skrzyń i pakunków. Jedne sortowano do wozów lub znoszono do podziemi tak jakby były ziemniakami w workach, inne z namaszczeniem ustawiano w stojaki i kontrolowano. Jack zaprosił do siebie gości, biorąc ich jakoby pod swe ochronne skrzydło i prowadząc powoli po holu.
- Jak dobrze rozumiem, straciliście całe swoje uzbrojenie i ruchomości na rzecz fanatyzmu zakompleksionego komodora, ale zaraz to naprawimy. Nie będę wam zawracał głowy najdziwniejszymi wynalazkami, ale musicie wiedzieć że sporo tych rzeczy nie jest jeszcze powszechnych nawet w armii Cytadeli. Musicie wyglądać groźnie, bo wiecie - nie chodzi mi tylko o to, byście chronili mojego klienta i jego towar, ale też o to aby bandyci i przeciwnicy wiedzieli z kim mają do czynienia. Mają się was bać. Bierzcie więc co lubicie. Tu mamy muszkiety i pistolety, tam są miecze i inne ostrza, no i... o, patrzcie na to. Pancerna blacha z prastali, nie do przebicia niczym. Ale ta akurat świeci się jak diabli, więc weźcie coś normalniejszego. Nie ma co błyszczeć jak na paradzie.
Gęba pana Trinity nie przestawała się uśmiechać i promienieć dumą; przechwalał się asortymentem, ale było przecież czym. Bowiem poza standardowym, acz doskonale wykonanym - a było tu właściwie wszystko - wyposażeniem znanym już rozbitkom, gdzieś za nim, stały cuda najnowszej techniki. Te z biuletynów i jeszcze więcej. Najdziwniejsze i najbardziej skomplikowane strzelby, dziwaczne muszkiety, młoty bojowe usprawnione o dziwaczne mechanizmy, kusze i łuki zrobione z jakichś kół zamachowych - nie sposób było określić ich sposoby działania i przewagę nad "zwykłym" uzbrojeniem. Nie brakowało pancerzy o zaskakujących kształtach, nadzwyczajnie surowych i ostrych jak brzytwa mieczy, rozkładających się tarcz oraz innych eleganckich ustrojstw.
Wszystko to musiało być technologią dorównującą rozmachem tej z Vaderhaimu, ale jednocześnie zachowującą jakiś inny, stonowany i smukły charakter. Oczywiście powyższych cudów kunsztu zbrojeniowego było mało, stanowiły one tło dla bardziej regularnego towaru; ale nawet jeśli były to dopiero testowane prototypy, to i tak dobitnie świadczyło to o charakterze Solario. W tej hurtowni nawet najprostszy miecz miał w sobie nutę czegoś kunsztownego i odmiennego. Nie była to broń dla zastępów żołnierzy, a dla konkretnych zawodowców.
- ...oczywiście to, co weźmiecie będzie wasze, ale upraszam abyście o to dbali. Macie tu wszystko do wyboru, od pistoletu dla karła po czteroręczny topór. Chciałbym tego nie mówić, ale całkiem możliwe że będziecie musieli z nich w pełni skorzystać.
Nie było to teraz nic dziwnego. Sami widzieli dlaczego; korporacja o tak nowoczesnym zapędzie i możliwościach nie może obejść się bez żadnych wrogów. Zwłaszcza dzisiaj, gdy państwa desperacko próbują opanować zarazę i anarchię - a wybitne jednostki mogą zbić na ich desperacji fortunę...