W tym temacie pojawiać się będą opowiastki, notki i inne, narracyjne teksty służące przedstawieniu rozmaitych historii dziejących się w czasach i świecie sesji. Jedne bardziej, drugie mniej równoległe do samej zarazy. Możliwe też jakieś ilustracje pojawiających się postaci i tak dalej.
Archont Marcus St. Astrim
17 luty, 1065 roku. Ygnis Mons. Wielka Przystań - największa, "pałacowa" hala w fortecy.
Zbliżał się wieczór i czerwone światło zachodzącego słońca wpadało do hali przez potężne, zakrzywione do środka okna. Niczym ogień wdzierało się przez wąskie szczeliny, malując na podłożu ogromną gwiazdę. Wodzowie większych klanów siedzieli na kamiennych ławach, rozstawionych wokół wewnętrznego placu.
Ściany zdawały się pękać, przecinane żyłami materiału, który spadł z nieba. Krew nieba wspinała się siecią aż pod sklepienie, tworząc chaotyczną malowniczość tego wyrwanego z rzeczywistości miejsca. Wiatr zawył w oknach, poruszając ogniem pochodni i świec. Kilka zgasło i głos przerwał ciszę.
- Przegrywamy, Archoncie - pierwszy odezwał się młody Varrus Mieczołomca z klanu Białych Widm. Jego skórę pokrywały srebrne ornamenty, a połowę twarzy zdobił tatuaż imitujący czaszkę. Był to jeden z najbardziej skorych do bitki klanów; waleczny i potężny, ale nieostrożny. - Północne ziemie zostały odcięte od naszego przylądka. Wrogowie postępują i są dla nas zbyt liczni. Wciąż ich przybywa, a nas brakuje. Jedni giną, inni porzucają walkę, jeszcze inni kolaborują z najeźdźcą. Za ochłapy ich cherlawego złota niczym niewolnicy.
- Tak, zdrajcy - zawtórował mu Garim Nienawistny, wódz klanu Wysokiej Fali. Niczego tak nie pragnął, jak ludzkiej krwi, odkąd stracił prawe ramię... a nadal siał postrach lewym. - Nie możemy kolejne lata kąsać wszystkich z cienia i gąszczu. Wykarczują lasy, zasieją kolejne pola i zastawią się za tarczą kobiet oraz dzieci. Już czas, Marcusie. Wezwij nas wszystkich do oręża i wypowiedz prawdziwą wojnę nim utracimy kolejne ziemie.
- Na honor naszych przodków, uczyń to - zawołał Caius Cerentus, osławiony dowódca i weteran. - Zbyt wielu naszych braci rozproszyły się po świecie, który wdziera się do naszego. Zbyt wielu osiadło tu, wokół świętej góry myśląc, że świat do niej nie wtargnie aby rozłupać ją kilofami i wydrzeć krew naszych gwiazd. Nasi przodkowie wystarczająco odpokutowali za swoje podboje. Jeśli mamy przestać istnieć, niech stanie się to na otwartym polu, nie w cieniu, nie pod obcym dachem.
- Wymarszuj - powtórzyli niektórzy. - Wymarszuj.
Archont Marcus Stormae Astrim zmarszczył brwi w milczeniu. Był wysoki i potężny, okuty w meteorytową zbroję, której słabi ludzie nie daliby rady nosić. Po jego szyi wspinały się czerwone smoki, zakręcając wokół lewego ucha; i choć rysy miał groźne, a budowę potężną, jasne oczy wiecznie wydawały się zamyślone i łagodne. Miał już swoje lata i nie był tak porywczy jak młodsi wodzowie. Siwiejące włosy zaplecione miał w jeden, gruby warkocz, opadający na ramię i spięty klamrą. Przedstawiała ona smoczą czaszkę, zaciskającą swe zęby na naramienniku jego pancerza.
- Czasy się zmieniają - odezwał się w końcu. - Chcecie wezwać wszystkich pod broń, choć zostało nas tak niewielu. Niektórzy chcą żyć. Życie jest święte, bracia. Mają tu rodziny, dzieci, mają swe zawody, tradycje, marzenia. Nazywacie zdrajcami tych, którzy sprzedali swe ziemie najeźdźcy, tych którzy wydali kryjówki bojowników. I choć są zdrajcami, są naszymi braćmi. Jak przelejecie ich krew na polu wojny, którą chcecie rozognić? A jak nazywacie tych, którzy wyruszają w szeroki świat, by dowieść swej siły na obcych wodach i ziemiach? Tchórzami? Wszyscy są wolni i mają prawo szukać chwały poza tymi ziemiami, jak nasi przodkowie. Jak chcecie ich wszystkich odszukać i przekonać, by wrócili tutaj i odbili kolonie? Jest ich więcej niż tych, którzy walczą w gąszczu i cieniu.
- Nie potrzebujemy najemników i piratów - odpowiedział Mieczołomca. - Niech wszystkie klany, które są tutaj, ruszą z miejsca na północ.
- Więc skazujesz ich na śmierć, chłopcze. Jest nas za mało. To nie jest nasza chwila, młody Varrusie. Wiem, co czujecie. Moja ręka też pragnie chwycić za topór. Ale wszyscy musicie posłuchać szamanów i starców, nim posłuchacie oręża. To nie jest jeszcze nasze przeznaczenie. Jeśli wywołamy otwartą wojnę teraz, przyspieszymy tylko wypalenie naszych ziem. Rozjuszymy wściekłe psy, które przybędą tutaj i skalają nasze święte dziedzictwo. Pamiętajcie o swoim przeznaczeniu, głupcy! Musimy strzec Wyroczni i krwi gwiazd. Nie jesteśmy już zdobywcami, a strażnikami. Walczcie, ale nie w polu. Jeszcze nie czas.
Na którejś z ław zakołysał się stary, ślepy Moran Tel, wódz klanu Naznaczonych. Jego białe warkocze i szaty zdobiły grzechoczące totemy i talizmany, a dzwoneczki śpiewały, gdy unosił ręce gestykulując.
- Posłuchajcie go, posłuchajcie wodza wodzów, strażnika gwiazd. Młodzi, młodzi i porywczy, ale nie jesteście jedynymi wodzami. Nic nie wiecie o świecie, za wcześnie smakowaliście krwi i chwały. Czas, czas nie nadszedł, a przeznaczenie jest inne. Gdy i na nich spadnie klątwa, jak na naszych przodków, wtedy nadejdzie czas. Musicie trwać, trwać cierpliwi.
- Ile jeszcze będziemy czekać, starcze? Aż wytną nasze lasy i zagonią nas na pola? - Garrim wstał z miejsca. - Mój dziadek tkwił w cieniu, mój ojciec, i ja tkwię tyle lat. Nasi bracia w boju tracą już cierpliwość. Bez Kaisara Dormantusa nie utrzymamy ich w ryzach dobrego planu. Nieśmiertelny znowu zginął i nie ma go od miesięcy. Kto okiełzna nasz gniew i żal, gdy ziemia ucieka nam z rąk, a wy każecie nam czekać?
- Wróg rośnie w siłę. Musimy wyruszyć - zgodził się Caius Cerentus, lecz w tym momencie salę wypełniły głuche kroki, a wzrok wszystkich skierował się do wejścia.
Kaisar Dormantus, zwany Nieśmiertelnym - głównodowodzący wszystkich frontów partyzanckich na Koloniach - właśnie wszedł po wysokich schodach do hali, w żebraczych szatach, kapturze i z ciężkim tobołem przerzuconym na plecach. Stanął przed zgromadzonymi, a czerwona łuna wpadającego światła otoczyła go aurą, niby złowrogi zwiastun.
- Już nie będzie rosnąć w siłę, bracie - powiedział, a jego głos choć zmęczony był donośny. - Już żadne obce królestwo nie będzie rosnąć w siłę. Wróciłem z serca ich zagłady. Klątwa już nadeszła i wypali naszych najeźdźców... By potem przyjść po nas, abyśmy byli niewolnikami po śmierci.