Gdy tłum postąpił krok dalej, Iwan dał znak do ataku.
- Ognia! Raz, dwa, odpalamy wszystko!
Każdy uwijał się jak w ukropie, przeskakując od armaty do armaty. Jedna nie odpaliła, ale nie było czasu na gmeranie przy niej. Inna wystrzeliła z takim impetem, że wyrwała się z umocowania i wybiła do tyłu, obijając ramię Oliverowi. Wiercący w głowach huk i dławiący dym wypełnił pokład - lecz nie mogli się zatrzymywać. Zaciśnięto zęby i salwa została oddana.
Plażę wypełniły eksplozje i gejzery piachu, krwi oraz wnętrzności. Z grzmotem odczuwalnym niczym trzęsienia ziemi kolejni umarli wylatywali w powietrze, a ich fragmenty szybowały we wszystkich kierunkach. Łup, łup... w czarnych zastępach pojawiła się ogromna wyrwa. Łup. Kolejna. Trzask, trzask, walnięcie. Kilku poniesionych przez wybuch umarłych właśnie uderzyło w statek.
Nie mogli uwierzyć własnym oczom, gdy kanonada już ustała i przyjrzeli się jej efektom.
Przed statkiem rozpościerał się czarno-brunatny pas, a wszędzie wkoło walały się rozszarpane trupy w ilościach przyprawiających o wymioty. Wszędzie na horyzoncie krew, drzazgi, flaki i kawałki ciał. Gdzieniegdzie rozgorzał ogień od zapalających kul, nadający okolicy przygnębiającą poświatę. Z hordy pozostała wypalona dziura, a niedobitki naokoło niej wlekły się ku okrętowi wolniej, wybite z rytmu. Tuż pod burtą przewracała się sterta szczątków.
- O kurwa - zdołał tylko powiedzieć Oliver, trzymając się kurczowo za ramię i wybałuszając oczy. - Nie wierzę.
Nim opadł dym i krwawa mgiełka, całą tą "wypaloną dziurę" zabiegły kolejne zastępy trupów. Wyłoniły się zza pożogi, jeszcze dziksze i gwałtowniejsze. Niczym zwierzęta rozwścieczone atakiem na swoich poprzedników. W ułamek chwili cała ich złudna przewaga znikła... zupełnie tak, jakby salwy wcale nie było.
Iwan i Thomas widzieli już wiele żywych trupów w swych karierach, ale pierwszy raz zobaczyli u nich taką dzikość. Przebiegli pobojowisko i mięsną mieliznę w kilka sekund, dopadając do burty niemal na czworaka. Jedni przewracali się o szczątki poprzednio wystrzelonych w powietrze, ale niczego to nie zmieniało. Horda umarłych wcale nie została zdziesiątkowana i właśnie oblepiała burtę, wszczepiając się w nią pazurami, wspinając po sobie i drewnie jak opętane małpy.
- Nic nam już po tych armatach, spieprzajmy na górę - warknął strażnik miejski i nie czekając na odpowiedź sam poleciał do schodów. W jego głosie nie było jednak żadnej pewności.
I tak oto nieprzyjemność pierwszego ciosu bosakiem spadła na Azhima. Trup wystawił łeb zza burty i natychmiast go stracił, dźgnięty i zrzucony w dół. Pociągnął za sobą kilku co szybszych, ale nie było to wielkie opóźnienie. Już zaraz reszta wlezie na górę jak karaluchy. Można było tylko zdecydować co chwycić, gdzie się ulokować i rąbać do końca sił.
Chyba, że ktoś miał lepszy plan.