GEOGRAFIA
Jak wszystko, co żyje, świat składa się w większości z wody.
Oto zachodnia półkula naszego świata. Mamy rok 1066 - czas odlicza się od przelotu na niebie potwornie jasnej, niebieskiej komety, któremu towarzyszyły sztormy i powodzie.
Błękitną linią oznaczony jest obszar kontrolowany przez Cytadelę, największą i najbardziej liczącą się frakcję. Świat jest pełen innych krajów, ale to właśnie ten osiągnął status morskiego imperium o globalnych wpływach.
Czerwoną linią oznaczone są obszary oficjalnie obecnie objęte zarazą. Należy sobie powiedzieć teraz wprost: w praktyce nikt nie wie za dużo, nawet oficjele. Zarazę równie ciężko jest aktualnie dokumentować co zwalczać.
Czerwonym krzyżykiem na środku jest oznaczony rejon naszej akcji (tj. pierwszego questa).
Na mapie naniesione są wyspy i lądy potwierdzone. Ze względu na rozległość świata mnóstwo wód jest niezbadanych; miejsca na mapie, na których nic nie ma, mogą tak naprawdę być pełne wysp, mieszkańców... bądź umarłych. Dla uproszczenia uznaje się, że wszyscy ludzie z cywilizowanych lądów mówią zbliżonym językiem; gwary różnych narodów przynależą do tego samego rdzenia. Oznacza to że w większości przypadków obcokrajowcy są w stanie się zrozumieć wyłączając najbardziej egzotyczne zakątki.
Główny nurt kulturowy podporządkowany jest ogromnemu wpływowi Cytadeli - zachodniego imperium o najpotężniejszej flocie oraz armii świata. Z jej zjednoczoną siłą militarnie mogą równać się się jedynie "górskie klany" z wielkiego wulkanicznego lądu na północy, Vaderhaimu. Z kolei na południe, pod równikiem znajdują się Wielkie Kolonie - postrzępione tropikalne wyspy będące domem "morskich klanów". Każdy z wielkich krajów chciałby położyć swe ręce na ich terenach, gdyż skrywają bezcenny skarb - pozostałości meteorytu który wieki temu zniszczył imperium morskich przodków.
W dawnych pseudonaukowych dziełach nazywa się górali "krasnoludami", a morskich "orkami". W dzisiejszej rzeczywistości słowa te wydają się obraźliwe i zwyczajne je się pomija - nawet w świetle forsowanej dominacji "centralnej" ludzkiej kultury.
Wszystkie rasy wydają się być z grubsza podobne. Są też tacy, którzy twierdzą iż wszyscy pochodzą od jednych przodków. Mimo tego krzyżówki między rasowe nie są możliwe. Dokładniejsze informacje o nacjach i krainach znajdą się w tym poście.
A na dnie oceanów i pod wiecznymi lodami śpią ruiny miast prehistorycznych przodków, skrywające tajemną wiedzę i źródło wszelkich odkryć... Nikt nie napotkał większych wzmianek o ich mieszkańcach przez tysiące lat. Pozostały tylko symbole i domysły. W ich żyłach podobno płynęła magia, składali dziwnym budynkom ofiary z krwi i przemierzali morza wielkimi, kamiennymi statkami.
A skoro o magii mowa...
ROZWÓJ
... "magia" to bzdury bądź herezja. Światem rządzi postęp - u boku pozostałości feudalnego teocentryzmu.
Choć panuje coś na kształt XV wieku, to wiele elementów świata wyprzedza (bądź poprzedza) te ramy czasowe. Średniowieczny układ sił i autorytetów oraz kultura rycerska trwa w symbiozie z oświeceniem i zaawansowaną technologią. Na polu bitwy pełne zbroje płytowe, miecze i topory walczą obok muszkietów oraz armat.
Na miejskich ratuszach widnieją zegary, ludziom nieobce są okulary, drukarnie... właściwie to analfabetyzm jest rzadkością. Higiena życia jest powszechna - to zdecydowanie nie ciemne wieki. Widać to zwłaszcza w obliczu zarazy, która bardziej zacofany świat spustoszyłaby o wiele szybciej.
Wiele wybitnych wynalazców, cechów lub nawet całych nacji potrafi znacznie przekroczyć nawet te osiągnięcia. Na czele wyścigu zbrojeń pozostają górskie klany, których inżynierowie poskromili zaczątki energii parowej - a w swych wulkanicznych kuźniach napędzają jeszcze dziwniejsze mechanizmy. I choć nadal mają zamiłowanie do zwykłych młotów i toporów, to najważniejszy rywal - Cytadela - nigdy nie zdołała przełamać mało licznej, ale wybitnie zaawansowanej floty Vaderhaimu. Odkąd flagowy krasnoludzki pancernik w pojedynkę zatopił dwadzieścia galer wojennych, największe imperium świata dało sobie spokój z podbiegunowymi zapędami...
A "magia"? Społecznie utożsamiana jest z czarownicami, kabałą, herezją oraz tą bardziej podejrzaną stroną alchemii. Niewielu w nią wierzy - a ci którzy wierzą poważnie wątpią w jej efektywność. W samej Cytadeli oficjalnie jest może pięciu ludzi którzy mają dowody na "drobne nagięcia zasad natury". W dominującym kręgu kultury centralnej podejście do spraw magicznych jest więc dość radykalne - wszelkie wątpliwości rozstrzyga się mieczem i święconą wodą... bądź zbywa i ogranicza do przesądów. Czym innym jest natomiast alchemia, która pomimo intensywnego posmaku herezji wkradła się i stoi jedną nogą w świecie nauki - przechodząc przez próg kolejnego swoistego wyścigu zbrojeń. Choć czerpie pełnymi garściami z tego co mistyczne i pogańskie nikt nie zamiata jej pod dywan - nawet religijni puryści.
Ale na świecie wciąż pozostaje pewna atmosfera niepewności ducha, lęku jak i fascynacji przed nieznanym. Wszędzie znajdą się przeklęte miejsca omijane przez co przesądniejszy plebs. Wciąż podejmuje się setki wypraw na pogańskie krainy, z których wielu niedoszłych konkwistadorów nie wraca - rażonych zdradliwą sztuczką czarownicy lub spalonych żywcem przez nieludzko fanatyczny tłum kultystów. Co bardziej ekstrawaganccy z arystokratów zaczytują się w kabalistycznych annałach lub starożytnych runach.
Nawet na dworze Cytadeli krążą pogłoski o "absolutnym oddaniu mrocznej wiedzy" któregoś z najważniejszych liderów. Wielcy (i próżni) podróżnicy chełpią się, iż widzieli lub nawet posiadają tajemne artefakty. Spotykanie pozornie fantastycznych bestii i potworów na krańcach świata nie należy do niemożliwych - choć prędzej będą to gigantyczne węże czy krakeny niż smoki, których nikt nigdy nie udokumentował.
Pewien "znamienity" obieżyświat - Monfort de Tarthe - napisał cały traktat o badaniach nad "umysłem ziemi"; stwierdził w nim, że magii jest znacznie więcej i jest potężniejsza niż się wszystkim wydaje. Musi się ona jednak ukrywać - gdyż jest dziką, brutalną i straszliwą siłą. Według de Tarthe, dzięki manipulacji osób maczających palce w magii cały świat sądzi iż jest ona mitem; niemniej ten autor należy do tych, z których rozsądni obywatele się podśmiewają.
WIARA
Tam, gdzie sięga cywilizacja, wierni wyznają jednego boga - Boga Wszystkich Mórz, czasami zwanego po prostu Bogiem. Religia nie jest jakoś bardzo istotna w skali wydarzeń światowych, ale ma niezłą pozycję wśród przeciętnych mieszkańców. Niemal każde miasto na terenie Cytadeli ma kościół; święci się też statki przed wodowaniem.
Symbolem Boga Wszystkich Mórz jest zwyczajny, niebieski bądź złoty okrąg na białym tle. Co ciekawe jego domeną jest zarówno woda (krew ciała), jak i ogień (krew ducha). Doktryna głosi, iż wszelkie życie powstało z wody; "co morze dało, morze zabierze". Bóg wymaga od swoich wyznawców uczciwości, dobroci i niesienia bezinteresownej pomocy ludziom zagubionym. Najważniejszym sakramentem jest chrzest morską wodą, którą niektórzy uznają za świętą.
Rytualne pogrzeby - jeśli komuś bardzo zależy - powinny polegać na umieszczeniu ciała zmarłego na łódce, wraz z jakimś przedmiotem odzwierciedlającym jego drogę życia, puszczenie jej wolnym dryftem i podpalenie strzałem z łuku. Dobrzy ludzie mają trafiać do nieba po tym, jak ich dusze wypłyną z "oceanu materialnego świata". Tam będą ze swoimi przodkami, ukochanymi i bogiem przemierzać morza wszechświata aby stać na jego straży - i odpędzać wielkiego wroga: niepojęte, złe siły z Pustki Spoza Światów: suchej, mrocznej, pozbawionej życia i sensu.
Uznaje się też, że boża moc sięga wszędzie tam, gdzie płynie woda - a zadaniem ludzi jest niesienie jej tam, gdzie ona nie sięga. Tak niektórzy tłumaczą wyprawy kolonizacyjne łączone z nawracaniem tubylców.
Innych wiar jest tyle co wysp i ludności; nie sposób opisać wszystkich wierzeń pierwotnych, animistycznych czy skomplikowanych. Niektórzy z kolei nie przywiązują żadnej wagi do bogów - jak na przykład orkowie, zazwyczaj wierzący w przeznaczenie jako jedyne "bóstwo" z którym się nie dyskutuje.
Hermetyczna cywilizacja krasnoludów zbywa nieco religię, ale ma coś na kształt własnej: górskie klany wierzą, że głęboko w sercu świata, w samym jego jądrze znajduje się gigantyczny mechanizm zegarowy, w którym ukryte są odpowiedzi na wszystkie pytania śmiertelników i brama do wzniesienia się na następny "poziom" rozwoju.
Wielu wierzy, że mechanizm ten jest darem wielkiego, "boskiego" męczennika, który chciał zostawić umiłowanym śmiertelnikom możliwość obrony przed "największym wrogiem światów" - którego sam odparł z tego świata za cenę swojej męki... a który musi powrócić.
Stąd krasnoludzkie uwielbienie nauki i rozwoju; przez te rzeczy zbliżają się oni do pseudoduchowej transcendencji, do poznania prawdy o wszechświecie ukrytej w sercu ziemi, do ofiary "mesjasza każdego życia" i do możliwości obrony tegoż życia.
ZARAZA
Zaraza de facto pojawiła się rok temu. Do tej pory nie wiadomo, co spowodowało jej wybuch. Niektórzy twierdzą, że był to wrak jakiegoś kolosalnego statku przywleczony przez morze z bieguna południowego, którego okolic nikt jeszcze nie zdołał zbadać.
Nim świat zorientował się, z czym ma do czynienia, minęło prawie pół roku. Wcześniej myślano, że to "tylko" jakaś potężna dżuma, morowe powietrze, malaria... władze Cytadeli i niezależnych, małych państewek długo próbowały zataić prawdę o powadze sytuacji, bezskutecznie licząc, że uda się zdusić epidemię po cichu.
Apogeum nastało pięć miesięcy temu. Niektóre wyspy całkiem zapełniły się żywymi trupami. Zaraza - którą zwie się po prostu zarazą - przenosiła się przez szczury, mewy jedzące zarażoną padlinę, trupi jad w rzekach i studniach, z ludzi na ludzi drogą kropelkową, przez jedzenie... słowem, wszystko przez co może przenieść się typowa, konwencjonalna zaraza.
Cytadela utworzyła specjalny wydział "inkwizytorski"; potężna armada statków o czerwonych żaglach wędrowała do wysp, na których miano zaobserwować początki zarazy... i z bepiecznej odległości zamieniała te lądy w popiół, bez względu na status mieszkańców. Podobno w tym celu kupiono za horrendalną sumę działa "wulkanicznego ognia" od górskich klanów. Ogień ten, niczym grecki, był nie do ugaszenia wodą, a wielkie kule nim wypełnione szybko powodowały kolosalne płomienie na lądzie. Było to okrutne i skuteczne, ale i takie środki nie powstrzymały epidemii.
To nie podobało się tym społecznościom, które nie wierzyły że zaraza jeszcze je dotknęła. W niektórych miejscach państwa dochodziło do buntów, wysepki organizowały się i stawiały opór inkwizytorom; niezależni sąsiedzi Cytadeli zaczęli blokować porty i izolować się w obawie przed próbami "wyczyszczenia". Jednocześnie zaraza docierała i do nich, a biedne, odcięte z własnej woli państwa nie potrafiły poradzić sobie z ogniskami choroby tak skutecznie jak Cytadela. I tak wszystko rosło i rosło, i nikt nie wie ile faktycznie terenów objętych jest zarazą. Oficjalnie jest ich jeszcze niewiele, ale ilość żywych trupów na nieodkrytych jeszcze wysepkach widzianych przez podróżników świadczy o czym innym...
Górskie klany zamknęły wszystkie porty, wystawiły całe floty na granicach wód, uzbroiły je w ogniste działa i nie wpuszczają nikogo do Vaderhaimu. Cytadela zaczęła tracić wpływy handlowe i bezskutecznie próbuje negocjować pomoc technologiczną i otwarcie jakichś węzłów.
Ma jednak jeden argument - zarażonych ludzi nie da się pomylić ze zdrowymi. Jeśli jesteś zdrowy i zgodzisz się na kontrolę przed wejściem, będziesz wpuszczony do większości "czystych" miast. Mogą być problemy z wniesieniem własnej żywności lub zwierząt.
Co ważne, w obliczu zarazy w portach powstają "bramki kwarantanny", które wymuszają nie tylko kontrolę przed wejściem, ale też cumowanie znacznie dalej od faktycznego wejścia do miasta. Wszystko dlatego, że prawo uznaje każdy statek za domyślnie "nieczysty", a nie zawsze można wytropić wszystkie szczury pod pokładem...
Cytując z poprzedniego tematu:
Jak wszystko, co żyje, świat składa się w większości z wody.
Oto zachodnia półkula naszego świata. Mamy rok 1066 - czas odlicza się od przelotu na niebie potwornie jasnej, niebieskiej komety, któremu towarzyszyły sztormy i powodzie.
Błękitną linią oznaczony jest obszar kontrolowany przez Cytadelę, największą i najbardziej liczącą się frakcję. Świat jest pełen innych krajów, ale to właśnie ten osiągnął status morskiego imperium o globalnych wpływach.
Czerwoną linią oznaczone są obszary oficjalnie obecnie objęte zarazą. Należy sobie powiedzieć teraz wprost: w praktyce nikt nie wie za dużo, nawet oficjele. Zarazę równie ciężko jest aktualnie dokumentować co zwalczać.
Czerwonym krzyżykiem na środku jest oznaczony rejon naszej akcji (tj. pierwszego questa).
Na mapie naniesione są wyspy i lądy potwierdzone. Ze względu na rozległość świata mnóstwo wód jest niezbadanych; miejsca na mapie, na których nic nie ma, mogą tak naprawdę być pełne wysp, mieszkańców... bądź umarłych. Dla uproszczenia uznaje się, że wszyscy ludzie z cywilizowanych lądów mówią zbliżonym językiem; gwary różnych narodów przynależą do tego samego rdzenia. Oznacza to że w większości przypadków obcokrajowcy są w stanie się zrozumieć wyłączając najbardziej egzotyczne zakątki.
Główny nurt kulturowy podporządkowany jest ogromnemu wpływowi Cytadeli - zachodniego imperium o najpotężniejszej flocie oraz armii świata. Z jej zjednoczoną siłą militarnie mogą równać się się jedynie "górskie klany" z wielkiego wulkanicznego lądu na północy, Vaderhaimu. Z kolei na południe, pod równikiem znajdują się Wielkie Kolonie - postrzępione tropikalne wyspy będące domem "morskich klanów". Każdy z wielkich krajów chciałby położyć swe ręce na ich terenach, gdyż skrywają bezcenny skarb - pozostałości meteorytu który wieki temu zniszczył imperium morskich przodków.
W dawnych pseudonaukowych dziełach nazywa się górali "krasnoludami", a morskich "orkami". W dzisiejszej rzeczywistości słowa te wydają się obraźliwe i zwyczajne je się pomija - nawet w świetle forsowanej dominacji "centralnej" ludzkiej kultury.
Wszystkie rasy wydają się być z grubsza podobne. Są też tacy, którzy twierdzą iż wszyscy pochodzą od jednych przodków. Mimo tego krzyżówki między rasowe nie są możliwe. Dokładniejsze informacje o nacjach i krainach znajdą się w tym poście.
A na dnie oceanów i pod wiecznymi lodami śpią ruiny miast prehistorycznych przodków, skrywające tajemną wiedzę i źródło wszelkich odkryć... Nikt nie napotkał większych wzmianek o ich mieszkańcach przez tysiące lat. Pozostały tylko symbole i domysły. W ich żyłach podobno płynęła magia, składali dziwnym budynkom ofiary z krwi i przemierzali morza wielkimi, kamiennymi statkami.
A skoro o magii mowa...
ROZWÓJ
... "magia" to bzdury bądź herezja. Światem rządzi postęp - u boku pozostałości feudalnego teocentryzmu.
Choć panuje coś na kształt XV wieku, to wiele elementów świata wyprzedza (bądź poprzedza) te ramy czasowe. Średniowieczny układ sił i autorytetów oraz kultura rycerska trwa w symbiozie z oświeceniem i zaawansowaną technologią. Na polu bitwy pełne zbroje płytowe, miecze i topory walczą obok muszkietów oraz armat.
Na miejskich ratuszach widnieją zegary, ludziom nieobce są okulary, drukarnie... właściwie to analfabetyzm jest rzadkością. Higiena życia jest powszechna - to zdecydowanie nie ciemne wieki. Widać to zwłaszcza w obliczu zarazy, która bardziej zacofany świat spustoszyłaby o wiele szybciej.
Wiele wybitnych wynalazców, cechów lub nawet całych nacji potrafi znacznie przekroczyć nawet te osiągnięcia. Na czele wyścigu zbrojeń pozostają górskie klany, których inżynierowie poskromili zaczątki energii parowej - a w swych wulkanicznych kuźniach napędzają jeszcze dziwniejsze mechanizmy. I choć nadal mają zamiłowanie do zwykłych młotów i toporów, to najważniejszy rywal - Cytadela - nigdy nie zdołała przełamać mało licznej, ale wybitnie zaawansowanej floty Vaderhaimu. Odkąd flagowy krasnoludzki pancernik w pojedynkę zatopił dwadzieścia galer wojennych, największe imperium świata dało sobie spokój z podbiegunowymi zapędami...
A "magia"? Społecznie utożsamiana jest z czarownicami, kabałą, herezją oraz tą bardziej podejrzaną stroną alchemii. Niewielu w nią wierzy - a ci którzy wierzą poważnie wątpią w jej efektywność. W samej Cytadeli oficjalnie jest może pięciu ludzi którzy mają dowody na "drobne nagięcia zasad natury". W dominującym kręgu kultury centralnej podejście do spraw magicznych jest więc dość radykalne - wszelkie wątpliwości rozstrzyga się mieczem i święconą wodą... bądź zbywa i ogranicza do przesądów. Czym innym jest natomiast alchemia, która pomimo intensywnego posmaku herezji wkradła się i stoi jedną nogą w świecie nauki - przechodząc przez próg kolejnego swoistego wyścigu zbrojeń. Choć czerpie pełnymi garściami z tego co mistyczne i pogańskie nikt nie zamiata jej pod dywan - nawet religijni puryści.
Ale na świecie wciąż pozostaje pewna atmosfera niepewności ducha, lęku jak i fascynacji przed nieznanym. Wszędzie znajdą się przeklęte miejsca omijane przez co przesądniejszy plebs. Wciąż podejmuje się setki wypraw na pogańskie krainy, z których wielu niedoszłych konkwistadorów nie wraca - rażonych zdradliwą sztuczką czarownicy lub spalonych żywcem przez nieludzko fanatyczny tłum kultystów. Co bardziej ekstrawaganccy z arystokratów zaczytują się w kabalistycznych annałach lub starożytnych runach.
Nawet na dworze Cytadeli krążą pogłoski o "absolutnym oddaniu mrocznej wiedzy" któregoś z najważniejszych liderów. Wielcy (i próżni) podróżnicy chełpią się, iż widzieli lub nawet posiadają tajemne artefakty. Spotykanie pozornie fantastycznych bestii i potworów na krańcach świata nie należy do niemożliwych - choć prędzej będą to gigantyczne węże czy krakeny niż smoki, których nikt nigdy nie udokumentował.
Pewien "znamienity" obieżyświat - Monfort de Tarthe - napisał cały traktat o badaniach nad "umysłem ziemi"; stwierdził w nim, że magii jest znacznie więcej i jest potężniejsza niż się wszystkim wydaje. Musi się ona jednak ukrywać - gdyż jest dziką, brutalną i straszliwą siłą. Według de Tarthe, dzięki manipulacji osób maczających palce w magii cały świat sądzi iż jest ona mitem; niemniej ten autor należy do tych, z których rozsądni obywatele się podśmiewają.
WIARA
Tam, gdzie sięga cywilizacja, wierni wyznają jednego boga - Boga Wszystkich Mórz, czasami zwanego po prostu Bogiem. Religia nie jest jakoś bardzo istotna w skali wydarzeń światowych, ale ma niezłą pozycję wśród przeciętnych mieszkańców. Niemal każde miasto na terenie Cytadeli ma kościół; święci się też statki przed wodowaniem.
Symbolem Boga Wszystkich Mórz jest zwyczajny, niebieski bądź złoty okrąg na białym tle. Co ciekawe jego domeną jest zarówno woda (krew ciała), jak i ogień (krew ducha). Doktryna głosi, iż wszelkie życie powstało z wody; "co morze dało, morze zabierze". Bóg wymaga od swoich wyznawców uczciwości, dobroci i niesienia bezinteresownej pomocy ludziom zagubionym. Najważniejszym sakramentem jest chrzest morską wodą, którą niektórzy uznają za świętą.
Rytualne pogrzeby - jeśli komuś bardzo zależy - powinny polegać na umieszczeniu ciała zmarłego na łódce, wraz z jakimś przedmiotem odzwierciedlającym jego drogę życia, puszczenie jej wolnym dryftem i podpalenie strzałem z łuku. Dobrzy ludzie mają trafiać do nieba po tym, jak ich dusze wypłyną z "oceanu materialnego świata". Tam będą ze swoimi przodkami, ukochanymi i bogiem przemierzać morza wszechświata aby stać na jego straży - i odpędzać wielkiego wroga: niepojęte, złe siły z Pustki Spoza Światów: suchej, mrocznej, pozbawionej życia i sensu.
Uznaje się też, że boża moc sięga wszędzie tam, gdzie płynie woda - a zadaniem ludzi jest niesienie jej tam, gdzie ona nie sięga. Tak niektórzy tłumaczą wyprawy kolonizacyjne łączone z nawracaniem tubylców.
Innych wiar jest tyle co wysp i ludności; nie sposób opisać wszystkich wierzeń pierwotnych, animistycznych czy skomplikowanych. Niektórzy z kolei nie przywiązują żadnej wagi do bogów - jak na przykład orkowie, zazwyczaj wierzący w przeznaczenie jako jedyne "bóstwo" z którym się nie dyskutuje.
Hermetyczna cywilizacja krasnoludów zbywa nieco religię, ale ma coś na kształt własnej: górskie klany wierzą, że głęboko w sercu świata, w samym jego jądrze znajduje się gigantyczny mechanizm zegarowy, w którym ukryte są odpowiedzi na wszystkie pytania śmiertelników i brama do wzniesienia się na następny "poziom" rozwoju.
Wielu wierzy, że mechanizm ten jest darem wielkiego, "boskiego" męczennika, który chciał zostawić umiłowanym śmiertelnikom możliwość obrony przed "największym wrogiem światów" - którego sam odparł z tego świata za cenę swojej męki... a który musi powrócić.
Stąd krasnoludzkie uwielbienie nauki i rozwoju; przez te rzeczy zbliżają się oni do pseudoduchowej transcendencji, do poznania prawdy o wszechświecie ukrytej w sercu ziemi, do ofiary "mesjasza każdego życia" i do możliwości obrony tegoż życia.
ZARAZA
Zaraza de facto pojawiła się rok temu. Do tej pory nie wiadomo, co spowodowało jej wybuch. Niektórzy twierdzą, że był to wrak jakiegoś kolosalnego statku przywleczony przez morze z bieguna południowego, którego okolic nikt jeszcze nie zdołał zbadać.
Nim świat zorientował się, z czym ma do czynienia, minęło prawie pół roku. Wcześniej myślano, że to "tylko" jakaś potężna dżuma, morowe powietrze, malaria... władze Cytadeli i niezależnych, małych państewek długo próbowały zataić prawdę o powadze sytuacji, bezskutecznie licząc, że uda się zdusić epidemię po cichu.
Apogeum nastało pięć miesięcy temu. Niektóre wyspy całkiem zapełniły się żywymi trupami. Zaraza - którą zwie się po prostu zarazą - przenosiła się przez szczury, mewy jedzące zarażoną padlinę, trupi jad w rzekach i studniach, z ludzi na ludzi drogą kropelkową, przez jedzenie... słowem, wszystko przez co może przenieść się typowa, konwencjonalna zaraza.
Cytadela utworzyła specjalny wydział "inkwizytorski"; potężna armada statków o czerwonych żaglach wędrowała do wysp, na których miano zaobserwować początki zarazy... i z bepiecznej odległości zamieniała te lądy w popiół, bez względu na status mieszkańców. Podobno w tym celu kupiono za horrendalną sumę działa "wulkanicznego ognia" od górskich klanów. Ogień ten, niczym grecki, był nie do ugaszenia wodą, a wielkie kule nim wypełnione szybko powodowały kolosalne płomienie na lądzie. Było to okrutne i skuteczne, ale i takie środki nie powstrzymały epidemii.
To nie podobało się tym społecznościom, które nie wierzyły że zaraza jeszcze je dotknęła. W niektórych miejscach państwa dochodziło do buntów, wysepki organizowały się i stawiały opór inkwizytorom; niezależni sąsiedzi Cytadeli zaczęli blokować porty i izolować się w obawie przed próbami "wyczyszczenia". Jednocześnie zaraza docierała i do nich, a biedne, odcięte z własnej woli państwa nie potrafiły poradzić sobie z ogniskami choroby tak skutecznie jak Cytadela. I tak wszystko rosło i rosło, i nikt nie wie ile faktycznie terenów objętych jest zarazą. Oficjalnie jest ich jeszcze niewiele, ale ilość żywych trupów na nieodkrytych jeszcze wysepkach widzianych przez podróżników świadczy o czym innym...
Górskie klany zamknęły wszystkie porty, wystawiły całe floty na granicach wód, uzbroiły je w ogniste działa i nie wpuszczają nikogo do Vaderhaimu. Cytadela zaczęła tracić wpływy handlowe i bezskutecznie próbuje negocjować pomoc technologiczną i otwarcie jakichś węzłów.
Ma jednak jeden argument - zarażonych ludzi nie da się pomylić ze zdrowymi. Jeśli jesteś zdrowy i zgodzisz się na kontrolę przed wejściem, będziesz wpuszczony do większości "czystych" miast. Mogą być problemy z wniesieniem własnej żywności lub zwierząt.
Co ważne, w obliczu zarazy w portach powstają "bramki kwarantanny", które wymuszają nie tylko kontrolę przed wejściem, ale też cumowanie znacznie dalej od faktycznego wejścia do miasta. Wszystko dlatego, że prawo uznaje każdy statek za domyślnie "nieczysty", a nie zawsze można wytropić wszystkie szczury pod pokładem...
Cytując z poprzedniego tematu:
- Zaraza ma dwie postacie: nosiciele bezobjawowi, którzy zamienią się w zombie po zgonie (nawet po latach), ale mogą żyć w miarę normalnie (niczym z HIV-em); oraz zarażeni objawowo, cierpiący na morowe powietrze i umierający powoli, aby później wstać z grobu.
Tych drugich jest znacznie, znacznie więcej.
Ci pierwsi najczęściej zarażają się przez ukąszenie zombie lub trupi jad. Nie mają większych objawów poza osłabieniem układu odpornościowego i charakterystycznych, czarnych paznokci i opuszków palców. Kontakt zdrowej krwi z ich śliną (przez ugryzienie) może, ale nie musi roznosić zarazy. Prawie zawsze zostają piratami albo szaleńcami.
Ci drudzy zarażają się tak jak normalnie w średniowieczu. Zaraza gdzieś uderza i tyle. Przebieg choroby jest okrutny i gwałtowny. Najlepszym lekarstwem jest spalenie wszystkiego w cholerę.
Jak zombie was dziabnie to jest większa szansa, że dostaniecie zarazy bezobjawowej niż objawowej.
1. Wersja objawowa trwa dwie do trzech dób od zarażenia; potem następuje zgon. Oczywiście osoba zarażona wygląda okropnie i może na początku można mieć wątpliwości jaka to choroba, ale już po pierwszym dniu są trzy objawy nie do pomylenia:
- wyciek płynu mózgowo-rdzeniowego z nosa. Już w pierwszej godzinie od zarażenia. Na początku intensywnie, słabnie i zanika nim zaczną się następne etapy choroby (dlatego niedouczeni często myślą, że ustąpiło).
- obrzęk i poczernienie miejsca, w którym nastąpił kontakt z chorobą; jeśli chory był ukąszony, to wokół rany. Jeśli zaraził się drogą kropelkową lub pokarmową, to nos, usta lub cała twarz czernieje.
- po upływie czasu dalsze poczernienie; wspina się (poza wyżej wymienionymi miejscami) od paznokci i opuszków palców (jak u bezobjawowych), później czerń obejmuje całe dłonie, kończyny, tors. Najmocniej ciemnieją zawsze okolice żył i naczyń krwionośnych, więc w tej fazie ludzie wyglądają jakby przechodziły po nich martwiczne błyskawice.
Generalnie to poczernienie wygląda jak okropne siniaki, momentami przechodzi w fiolet. W końcowej fazie choroby pojawiają się też bąble, zrogowacenie, a potem wysuszenie i pomarszczenie skóry.
To są objawy wizualne. Poza tym osoba zarażona odczuwa mdłości, silne zawroty głowy, a gdy zacznie się "ciemnienie" ciała - palący ból, duchotę, majaki, potężną gorączkę i odwodnienie. Traci zdolność do artykułowanej mowy i jest w stanie tylko jęczeć. A gdy już cała jest posiniaczona, nie jest niczego świadoma. Białko w całym ciele ścina się i koniec.
Dodatkowa informacja: jeśli zarażony zostałeś przez ukąszenie w jakąś część ciała, natychmiastowa amputacja tej części może uratować od choroby. Bez względu na jej wariant.
2. Zombie są mułowate, ale nie całkowicie nieporadne. Poruszają się wolniej niż za życia, mają koślawe ruchy, trudności z poruszaniem się po schodach i pochyłych powierzchniach. Jednakże gdy już podejdą atakują całkiem szybko i gwałtownie; ich ręce są wiotkie i chude, ale silne. Dopóki mają na szyi głowę są aktywne, dekapitacja je niszczy.
O mutacjach oficjalnie nikt nic nie mówi. Nie przewiduję left4deadowych szaleństw, ale jednocześnie nie wykluczam że niektóre egzemplarze mogą się czymś wyróżniać.