Po drugiej stronie połączenia zapanowała cisza na tyle długa, by można było ją zaklasyfikować jako niezręczną. Prawdopodobnie rozmówcy byli nieco zaskoczeni dziwacznym dodatkiem do odpowiedzi Wolniewicza.
- ...przyjąłem. - Wydusił z siebie w końcu kontroler ze słuszną dawką konsternacji w głosie. Połączenie zerwano.
Transport kontynuował podróż do miasta. Kabina kierowcy nadal rozbrzmiewała połączeniami radiowymi i charakterystycznym szumem, ale do "ładunku" nikt już się nie zwracał.
Krajobraz szybko przybierał na ciężkości. Przedmieścia wylewały się nagle na horyzont, przebijając pustkę ścianami i drutami. Przez względnie nowe budownictwo przedzierała się wciąż gęsta zieleń i drzewa, ale nie było tu zdziczenia znanego z centrum. Gdzieś w oddali przemykały prawdziwe, działające samochody i sporadyczni piesi.
Martwe światło Zony jeszcze tu nie sięgnęło.
PORTLAND
Nim całkiem wjechali w przedmieścia, większość z tych pieszych nadal stanowiły patrole sił porządkowych. Wjazd do obrzeży miasta - które de facto przejęły społeczną rolę miasta właściwego - był w pewnym stopniu monitorowany.
Była to oczywiście dość powierzchowna obserwacja, nieporównywalna z tym co działo się na pograniczu centrum. A przecież nawet tam bez przerwy przemykano nielegalnie do Strefy.
Przedmieścia były spokojne i trochę opustoszałe - jak wszystko inne. Nie było tu żadnych tłumów i obrazków charakterystycznych dla tego, co kiedyś rozumieliśmy przez "miasto". Było niewiele sklepów, rynków czy budynków użyteczności publicznej - barów i miejsc schadzek było niewiele więcej. Część budynków pamiętała jeszcze wiek dwudziesty, ale większość budownictwa była względnie nowa i powstała w połowie nowego stulecia.
Obrzeża miast stanowiły próbę wskrzeszenia miejskiej społeczności i funkcjonalności. Wiele kompleksów mieszkalnych oraz szpitali zbudowano już po
dziesięcioleciu wojennym, biorąc pod uwagę nową rzeczywistość i jej warunki.
Co kilka przecznic stały specjalne
wieże atmosferyczne, mające zmniejszać zanieczyszczenie,
normalizować otoczenie i wyłapywać cząstki promieniotwórcze. Zadanie swe spełniały - gdyż, w teorii, możliwe było tu względnie normalne życie.
Ale znów była to tylko podróbka przeszłości. Nadal niewskazanym było przebywanie tu okrągłe dwanaście miesięcy w roku. Po chodnikach krzątało się niewiele ludzi - pospiesznie drepczących w swoją stronę i unikających zbędnych kontaktów. Co czwarty czy piąty budynek był zabity dechami, porzucony lub przerobiony na jakiś skłot.
Wszyscy odwracali twarze, udając że parę kilometrów dalej Zony nie ma.
Tak - przetrwaliśmy - ale co z tego?
SEKTOR KONTROLNY
Przywodzące na myśl czasy Muru Berlińskiego, wielkie znaki informowały że opuszczają przedmieścia i wkraczają w tzw. pole niskiej emisji. Strefa ta do złudzenia przypominała pozostawione w tyle obrzeża miasta - z tym że zabudowa była o wiele gęstsza, bardziej zrujnowana przez czas i wyludniona. Ulice były jeszcze bardziej opustoszałe, a niektóre drogi całkowicie zamknięte.
Pole niskiej emisji było swoistym pasem przejściowym na terenie którego życie publiczne raczej nie istniało. Infrastrukturę odbudowano tylko do takiego stopnia by stanowiła zaplecze dla służb porządkowych, sieci komunikacyjnych i innych kryzysowych funkcji skupionych wokół utrzymywania porządku.
Nadal była to strefa względnie bezpieczna - o czym świadczyły nieliczne, zaparkowane pojazdy - ale nikt nie "mieszkał" tu we właściwym znaczeniu tego słowa.
Nie była też to strefa bardzo długa, gdyż w niewiele ponad dziesięć minut opuścili ją i wjechali do Sektora Kontrolnego.
Tu zaczynał się ich świat.
Drut kolczasty, siatki i betonowe barykady otoczyły chodniki i drogi. Ogromne tablice i sygnalizatory świetlne ostrzegały o wkroczeniu w miejsce, z którego możemy nie wrócić. Miejsce, które kiedyś było trzewiami metropolii.
Ciężarówka zatrzymywała się w kilku punktach w celu identyfikacji i potwierdzenia.
Aktywowano zdalne płyty pancerza, zakrywając wizjery i okna. Nawet na przednią szybę nasunięto gęste okratowanie. Pasażerowie nie byli już w stanie podziwiać okolicy - nie byli też bezpieczni.
Nikt nie spodziewał się jakiejś faktycznej napaści czy ostrzału, ale takie najwyraźniej były procedury. Sektor kontrolny był przedsmakiem Zony i z tego powodu mogło wydarzyć się tu wszystko. Nikt nie przechadzał się po tych ulicach ot tak, a wjazd pojazdem cywilnym był zakazany.
I tu należało przejść do sedna - sektor kontrolny był bardzo duży, a baz i posterunków było mało. Skupione były wokół głównych arterii łączących tą część miasta z tymi bezpieczniejszymi.
Siły porządkowe i wojskowe były niewystarczające do monitorowania tej miejskiej dżungli - a zatem traktowały każdą niezidentyfikowaną osobę jako potencjalne zagrożenie.
Nie były też skupione w swych wysiłkach na Zonie; więcej uwagi poświęcano bezpieczeństwu granicy zewnętrznej.
Nie sposób opisać wszystkie odmęty tego miejsca, jego ciemne zakamarki i strefy
no-go, jego grupy przestępcze i szereg podziemnych działalności. Nie było tu miejsca na udawanie, że możemy żyć jak dawniej.
Centrum rządziło się swoimi prawami - i w swej brutalności dawało świadectwo prawdy.
Ciężarówka stanęła w miejscu. Jej pulsujący silnik zgasł i zapanowała dezorientująca cisza.
- Jesteśmy na miejscu. Wysiadajcie jeden po drugim, najpierw Woy... Wolniewicz. Przygotujcie przepustki - zakomunikował kierowca.
Ktoś zapukał we właz przyczepy i ten po chwili otworzył się.
Wpadające światło było oślepiające; świat zewnętrzny jawił się jako biała, bezkresna przestrzeń - u stóp której czekała pojedyncza sylwetka z neseserem w bezkształtnej dłoni.