Małe mutanty zaczęły się przebierać w dresy, które zwisały na nich i w niektórych miejscach były dziwnie... wypukłe (wiecie w jakich miejscach wy zbole). Seba wytłumaczył pułkownikowi zasady gry. Były to zwyczajne zasady gry, z tym, że nie było autów, rożnych, spalonych ani fauli (szczególnie ta ostatnia zasada zapowiadała się niebezpiecznie, patrząc na szpony mutanciątek). Grano 1 vs 1, chociaż gdyby stawiło się więcej ochotników (inni gracze), Seba i Mati będą gotowi naciągnąć zasady, wiedząc, że nie znacie pewnie za dobrze tej gry i nie jesteście doświadczeni. Mecz 1 mutant vs 2 albo 3 marines będzie dopuszczalny, jeżeli tylko pułkownik zdobędzie chętnych.
Mecz odbywał się będzie w dużym pomieszczeniu, z dwoma otwartymi wejściami. Pięć tur po 3 minuty. Seba z góry zapowiedział, że w pierwszej grać będzie on, w drugiej Gruby (NIE JESTEM GRUBY), a w trzeciej, czwartej i piątej małe mutanciątka.
Nie omieszkał się pochwalić kto w czym jest dobry. On sam jest oczywiście mistrzem ofensywy. Gruby bardziej stawia na obronę. A mutanciątka są przeciętne i w tym i w tym. Wygrany zgarnia wszystko. Seba i Mati w razie zwycięstwa żądają dwóch młodych kobiet, góry jedzenia, nieco broni i auta. Jeżeli przegrają, to przekażą informacje o agonium i profesorze. Przy wspominaniu "magystra" spojrzeli jednak na siebie niepewnie, tak jakby nie wiedzieli czy tak naprawdę dadzą radę go dostarczyć. Tak czy siak, agonium było łakomym kąskiem. Pojazdy nim wzmocnione może będą mogły oprzeć się ciosom karaluchów... albo przynajmniej sprawią im nieco więcej kłopotów, niż zwyczajne, nawet opancerzone, które były przez nie rozrywane jak kartka papieru.
Jeżeli są jakieś pytania to chętnie odpowiedzą. Grać będą swoją zaufaną gałą, tylko niechaj nikt na niej nie siada bo jajo zrobi.