Bessy zrobiła spory huk, ze starej strzelby wyleciała masa śrutu i dymu. Chmura drobnych kulek siekła po nodze bandyty, w sekundę ogołacając ją z wierzchniej tkanki skóry, mężczyzna z zakrwawionym kikutem wywalił się po prostu na ziemie, pyskiem waląc w piasek. Weteran nie miał jednak szans - w pojedynkę nie mógł nic poradzić z bandą jaką na niego szła. Żaden nie mógł poszczycić się zbytnią celnością, ale nie minęła nawet chwila gdy parę kul przeszyło najpierw jego dłoń, potem tors, a na koniec nieco zaskoczony z kulą w głowię wywrócił się plecami na ziemie. Tak skończył się żywot bezimiennego weterana z 3 plutonu Korpusu Piechoty Morskiej. Bandyci wypadli tuż koło maski busa, rozglądając się za kolejnym celem.
Hieronima tam nie było, może i dobrze, bo skończyłby jak tamten weteran. Był kilka metrów dalej z drugiej strony busa. Miecz przeciął powietrze, obryzgując wszystkich krwią. Para już bezwładnych dłoni poleciała na jednego z bandytów. Keraunos po prostu wpadł pomiędzy wrogów roztrącając ich na boki, rosły bandzior po prostu wymachiwał bezradnie kikutami, chcąc być jak najdalej od tego szalonego diabła. Ten demon po prostu robiąc tylko dwa susy znalazł się obok niego i zrobił jedno ukośne cięcie – rąk już nie miał. Koszmar - reszta też zaczęła się odsuwać. Chociaż mieli broń w ręku i mogli strzelać. Być może tak byli przerażeni, że o tym nie pomyśleli albo jeszcze któryś się wahał, bo równie dobrze jedną serią mógł zabić swojego kumpla – choć tacy pustynni bandyci to były zwierzęta nie ludzie, to widocznie nawet wobec siebie mieli jakieś skrupuły.
T34 szła kilka metrów za Dresslerem, osłaniając jego ucieczkę. Robot dzięki zaprogramowemu algorytmowi dość celnie stał po prostu na linii strzału, gdy poleciały strzały w kierunku Donalda chroniąc mu plecy, a poleciały dość prędko, bo trójka bandytów wzięła głównie na cel jego i cygankę, która podobnie jak on wycofywała się chowając za załomami w skale. Strzały robota były dość spóźnione zaczął tak naprawdę strzelać gdy wzięli go na celownik bandyci, którzy chowali się za autobusem (widocznie nie chcieli pchać się do Hieronima), potem odpaliły się własne protokoły bezpieczeństwa i również zaczął szukać korzystnej pozycji dla siebie. Może nie zrobił za wiele, ale odciągał uwagę.
Donald miał czas by znów sięgnąć za karabin, wymierzył, zobaczył w celowniku wystającą rękę jednego z bandytów przycelował, pociągnął za spust… i nic się nie stało. Pociągnął jeszcze raz, drugi - drgnął zaskoczony - bo strzeliło. Nie strzelił jednak celnie, zupełnie wybiło go to z rytmu. Czy to magazynek się zaciął? Coś innego? Piasek? Mógł się tylko domyślać. Nie pamiętał kiedy ostatnio przeglądał ten karabin.
Na domiar złego, za jego plecami kolejne strzały. Ale już nie do niego, to synalek kierowcy zaczął do czegoś strzelać. Nie wiedział za bardzo do czego. Motorzysta, strzelał do czegoś co było schowane za opadającym nasypem. To musiała być załoga drugiego Camaro. Oni nie strzelali – może jeszcze byli za daleko. Więc tamten musiał marnować amunicje. Może jednak tam gdzie siedział, a było to z 30m dalej, sytuacja wyglądała nieco inaczej i miał jakieś powody. Na dodatek jeszcze ona.
gdzieś obok niego widać było tą świerzo mianowaną wdowę - żonę tego nieboszczyka z pieprzniczką widać miała sporo zmysłu samozachowaczego w przeciwieństwie do swojego martwego męża. Uciekła chyba najszybciej z nich wszystkich - pomimo tylu kul i dymu.
W tym czasie bandyci przy masce samochodu coś kombinowali, jeden z nich odpalił kolejny z granatów i chciał gdzieś rzucić - chyba do autobusu.
Hieronim usłyszał ruch silnika.
Ceterum censeo Grubum delendam esse.