Strona 1 z 1

Relacje z minizlotów

: 2020-10-19, 17:06
autor: Gruby
Temat na różne relacje z minizlotów

V Minizlot olsztyński

No i tak się przydarzyło, że mieliśmy V Olsztyński Mini-Zlot Borysadowy, w ekipie Kurowa, Borys, Kasia, Jaszczur, Mati, Gruba i ja. A przebiegał on tak.

Wieczorową porą w piątek pod naszym blokiem pojawiły się jakieś sążne, okuratne dziki. Już się cieszyliśmy, że to jacyś znajomi, a to tylko byli Borys, Jaszczur, Kurowa, a chwilę potem Mati. Już machnęliśmy ręką, że jak przyszli to niechaj zostaną i daliśmy im nieco kompostu z pomostu (zupę ogórkową) i resztek (jakiś tam ryż z udkami z curry i warzywami, mieliśmy już na kompost przerabiać, ale tam).

Po kawusi poszliśmy robić rzecz najważniejszą na każdym zlocie, czyli PIĆ. Mati, Jaszczur i Borys wcześniej jeszcze bohatersko i na ostatnią chwilę wpadli na stację benzynową ogarnąć piwko dla Kurowej (a mieli mało czasu, bo wyszli chyba 21:52, a w Olsztynie od 22 nie można kupić alko).

Potem kulturalnie wypiliśmy sobie nieco piwek i zrobiliśmy równie kulturnie dwie pszne malinówki. W trakcie degustacji bożej, postanowiliśmy nagrać sympatyczne, pełne ciepła i kultury wysokiej nagrania dla Mefja, Buba i Świerzaka w których życzyliśmy im wiele dobrego, wznieśliśmy toast i mówiliśmy aby się uwalili kurwa na fikoł. Nie mogliśmy też nie próbować skontaktować się z naszymi innymi serdecznymi przyjaciółmi (sorry Nevrast), ale jak na złość to Gruba do nas zadzwoniła o 1 w nocy i zaczęła coś tam bajdurzyć. My jej mówimy, że chcemy spać, a ona przez pół godziny trajkotała coś po pijanemu, ja nie wiem.

Okolicznościowy wierszyk Jaszczura:
Po imprezie okuratnej
U Grubowych na kwadracie
Wszyscy leżą nieprzytomni
Gruba ściąga gacie

Następnego ranka obudziliśmy się w pełni sił, wyspani, wypoczęci i bez kaca. Białe myszki zaatakowały Jaszczura i prześlizgnęły się pod jego drzwiami, Borysiątko podglądało Kurową i Borysa. Zjedliśmy pyszną jajecznicę przygotowaną przez Kasię i wyruszyliśmy do Escape Roomu.

Wzięliśmy udział w próbach zdobycia nasion na Lodowcu - escape room mieliśmy wykupiony na godzinę, ale wyszliśmy już po pół godzinie, niemal wyrównując rekord pokoju (ale za dużo czasu zmarnowaliśmy na zastawianie się czy to serio już koniec i ciśnięciu się w ciasnej kanciapce). Wracając Gruba dała znać, że już jedzie do nas. Czekaliśmy na nią i czekaliśmy, bo wiedzieliśmy, że mieliśmy razem zamówić obiad, ale tak długo na nią czekaliśmy, że postanowiliśmy w KFC coś szybciutko zjeść sobie.

Po tym jak zjedliśmy, dołączyła Gruba i wróciliśmy grzecznie i bezpiecznie do domku. W domku się uwaliliśmy wszyscy na fikoł i odpoczywaliśmy po bożemu na kupie. Zagraliśmy w Hako Onnę (Kasia zawsze ostatnia), bardzo fajną grę o ukrywaniu się przed duchami. Zaś w polowaniu na skarby na Wyspie Skarbów zatryumfował Mati. W grze w kolory zatryumfował Team Złoli (na pewno oszukiwali). Ogólnie chillowaliśmy sobie, zamówiliśmy chińskie żarcie, jedliśmy przekąski, a wieczorkiem jeszcze puściliśmy sobie filmiki ze starych zlotów i zdjęcia. Tak powstał Mefu Tofu, Kark (fuzja Kasi i Marka), Chark (fuzja Chromego i Marka) oraz wiele innych fuzji.

W niedzielę przyszedł czas rozstania niestety. Ale wcześniej z samego rana zjedliśmy troszkę paróweczek, w końcu się wyspaliśmy. Poranek znowu minął planszówkowo, zagraliśmy w Banga (wygrałem Kappa ), potem Mati i Gruba nas opuścili, i razem z Kurowom i Borysem i Jaszczurem zagraliśmy w Fantastyczne światy. Kurowa nas masakrowała, dlatego znaleźliśmy z Borysem i Jaszczurem lepszy pomysł na tę grę - wyciąganie kart i tworzenie historii.

Tak oto powstała saga o Bartłomieju, Legolasie, Arayo i Stasiomanie. Historia była bardzo prosta. Zaklinaczka Bartłomiej chciała poznać tajniki oguem caej magii i zmieniła płeć i została Władcą Bestii i Czarnoksiężnikiem. Postanowiła wyruszyć w poszukiwaniu magii mogącej tworzyć światy. Aby to osiągnąć kupiła amulet ochronny. Usłyszała, ze na wielkim drzewie elfy ukryły tajemnicę potężnej magii. Wyruszyła na to drzewo, ale ono okazało się mimikiem, a potem przyszedł oddział krasnoludów i drzewo oguem dostało wpierdol i zostało sprzedane krasnoludom i te powiedziały Bartłomiejowi, że heloł, nie pedalskie elfy mają najpotęzniejszą magię, ale krasnoludy.

I Bartłomiej wyruszył do jaskiń, a tam były morza i potrzebował okrętu wojskowego i się zaciągnął na jakiś, pewnie chciał go zwinąć, na tym okręcie była lekka jazda należaca do krula Borysa, a Bartłomiej czytał książkę i przewrócił świeczkę i spalił cały statek i jazdę. Przeżył tylko jeden koń, który okazał się koniem wodnym i przetransportował na bagno Bartłomieja. A potem ten trafił do Krula Borysa i chciał być jego magiem dworskim, a Borys powiedział no spoko dobry pomysł ale przynieś mi jakiś fajny diament którego strzeże bazyliszek. I oguem Bartłomiej że spoko i wyruszył i dostał do pomocy oddział elfów transwestytów.

I na pustynię trafili, a tam była fatamorgana pałacu i oguem to jeden z elfów wyciągnął bukłak, a z niego wyszedł żywiołak wody i powiedział, że spełni jedno życzenie. To Bartłomiej poprosił aby stworzył kuźnię w której wykują kryształ dla krula Borysa, ale nagle jeden z elfów okazał się zmiennokształtnym i ukradł żywiołaka wody i go wypił. Pośród elfów trafił się dzielny wojownik wódz, Legolas, który swym elfim długim łukiem ustrzelił zmiennokształtnego, a wtedy nadleciał Panda na swoim pyramidionie Mark Cwel i zaczął cisnąć po elfach i Bartłomieju.

I oguem to miał przy sobie Tarczę Knehta z grawerem diamentu i chyba tam zaatakowali Pandę, a on się wkurwił i z pomocą dzwonnicy wezwał pomoc, a potem rozpierdolił wszystkich, a ze zwłok zmiennokształtnego powstała fontanna życia i ogóuem to przeżyli Legolas i Bartłomiej dzięki niej, a Bartłomiej się wkurwił i zestrzelił z pomocą różdżki sterowiec Pandy, a w zgliszczach była cesarzowa Arayo, czego kurwa nie rozumiecie.

Arayo przyzwała smoka i trafiła do lasu i bohaterowie myśleli, że tam w lesie jest bazyliszek, ale to była hydra, i oguem cała trójka (Bartłomiej, Legolas i Arayo) walczyli z tą hydrą, a na pomoc przybył oddział zwiadowców Burza pod dowództwem Matiego z kocimi uszkami. I potem zostali bohaterowie odstawieni do miasta, a tam zaatakował ich błazen-skrytobójca Stasioman, który próbował zabić ich z rozkazu Borysa, ale się mu nie udało, bo była burza śnieżna i bo nagle tytan Adas zalał całą dolinę.

Po trzech latach, bohaterowie wynurzyli się z jaskiń i znaleźli na wyspie, oguem to Arayo była w ciąży. I pojawił się żywiołak ognia, który chciał się zemścić na bohaterach za śmierć żywiołaka wody jego brata, ale został zabity błyskawicą bo Stasioman okazał się jednak dobry i pomógł im. I potem zaatakował żywiołak powietrza za zabicie brata i siostry, i został zabity magicznym mieczem Bartłomieja. A potem żywiołak ziemi Bunia i Kurowa się pojawiła na najwyższej górze i była słoneczkiem, ale okazało się potem, że nie była słoneczkiem tylko roztrzaskała tornadem żywiołaka i okazało się, że ona jest grzybem... co ty pierdolisz, ona była bazyliszkiem-Pandą i miała księgę zmian w rękach, o cholera, i nagle z okruchów żywiołaka wstała kamienna armia na czele z księżniczką Jaszczurką, która miała diament i oguem przez trzy miesiące bohaterowie wspinali się na jeszcze wyższą górę niż najwyższa góra aby dotrzeć do Pandy-bazyliszka, i jak dotarli to tam był mimik który postanowił być kamieniem i oguem to został walnięty przez chyba Bartłomieja i zginął i się zmienił w dym z papierosów i ta księga zmian co mogła zmieniać światy oguem spadała trzy miesiące, a bohaterowie za nią trzy miesiące schodzili, a potem Stasioman ją spalił i wszystko zniszczył.

A Arayo była w ciąży 42 miesiące.

Tak było.

Re: Relacje z minizlotów

: 2020-10-19, 17:31
autor: Stasioman
Ok, to ja też napiszę zlotową relację.

Piątek zakończył się dla mnie ekscytacją i rozczarowaniem. Ekscytacją, bo odkryłem, że Shalvan ma Majesty i chętnie zagrałby weń ze mną. A byłaby to nie lada gratka - taka gra jak Majesty jest jedyna w swoim rodzaju, a ostatnim razem grałem w multi ponad 10 lat temu. Niestety okazało się, że Shalvan nie ma gierki na gogu - a stwierdził, że dopóki nie będzie na wyprzedaży to jej sobie nie kupi (i takie podejście trudno jest chyba komukolwiek mieć za złe). Skończyło się więc na tym, że pogadaliśmy chwilę o najlepszych i najgorszych bohaterkach i bohaterach.

Przez następne dni nic ciekawego się w sumie nie działo. Rozmawialiśmy trochę, bawiliśmy się z sezonowym botem discorda, jakiego wprowadził za namową Eldada Gruby (udało mi się nawet wyłapać kilka itemów!) i tak jakoś poszło. Brakowało mi Kasi i artów, jakie wrzucała, no i czytanie wrzucanych niekiedy przypisów uczestników zlotu nie było zbyt miłe, bo trudno nie było zazdrościć.

Na szczęście zlot wkrótce się skończył, rozmowy zaczęły być konstruktywne i Kasia na nowo wrzuca gustowne arty, więc nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło.

Re: Relacje z minizlotów

: 2020-10-19, 19:41
autor: Jaszczur
I ja tam byłem, kawę piłem
Piwa, wódki nie ruszyłem
A historię opisałem i
Grubemu przekazałem
Aby ten w Borysa chwale
Upamiętnił zajście całe


Państwo siądzie se wygodnie
Alkoholu złapie flaszkę
Nie ma już piątego zlotu
Dobra trzeba skleić fraszkę
Aby pamięć pielęgnować

Coby żart gdy padnie sprośny
Huknąć śmiechem jak najgłośniej
Ulubione wspomnieć chwile
Jak w Olsztynie było mile

Re: Relacje z minizlotów

: 2021-02-22, 16:02
autor: Gruby
Halo, poniżej krótka relacja z III Borysadowego Minizlotu Wrocławskiego, uguem jak o czymś zapomniałem, a na pewno o czymś zapomniałem, to proszę dodać.

Przyjechaliśmy z Kasią w środę popołudniu i razem z Jaszczurem, który wytrwale czekał na nas na dworcu, ruszyliśmy ku mieszkaniu Marka. Tam czekali już na nas Chromy, Mark i Monika (ktora niestety tego samego dnia wyjeżdżała w świat). Nieco odtajaliśmy po podróży i zagraliśmy w Smallworlds (latające giganty Jaszczura chyba najfajniejsze były, wygrał bodajże Mark), po czym ruszyliśmy na zakupy.

Oczywiście najpierw zajechaliśmy do monopolowego i na parkingu napotkaliśmy "wcalenienabombowanegodragami" pana, który nie do końca rozumiał jak przesunięcie jego samochodu może wpłynąć na naszą możliwość zaparkowania. Kupiliśmy dużo kwachów (były tańsze niż w Olsztynie uguem), które miały wystarczyć do soboty (nie wystarczyło ich do końca wieczora). Zrobiliśmy też okuratne zakupy w Aldi, po czym powróciliśmy z łupami, którymi zajęła się Kasia. Męskie grono zagrało w Arenę Tryumfu Żelaznego Ognia 2... tzn. w Adrenalinę, gdzie jak goście z Dooma lub Quake się napierdzielaliśmy. Uguem fajna gra i fajnie było wrócić do mechaniki, którą kiedyś się tekstowo widziało. Zamówiliśmy sobie też pizze, które zjedliśmy ze smakiem z WYBORNYM MAJONEZEM WINIARYM.

obrazek


Wieczorem przybył nasz krul Borys z naszą cudowną Kurową. Po przybyciu, władca przeciął wstęgę rozpoczynając zlot. Obdarował też swoich wiernych poddanych zestawami z KFC, a w zamian, razem z Markiem, otrzymał prezent z warmińsko-mazurskich kompostów - olsztyński amoniak w wersji wyborowej i klasycznej. Przysposobieni w różnobarwne wąsy razem ze wszystkimi innymi pobliskimi przedmiotami (puszką piwa, różowym koniem wierzchowym, wiatrakiem), mogliśmy rozpoczynać zabawę. Na drodze stała tylko jedna przeszkoda - podczas zakupów nieopatrznie zapomnieliśmy kupić wódkę. Tedy razem z Jaszczurem pobieżeliśmy do Żabki i udało nam się w ostatniej chwili coś kupić.

obrazek


Ogólnie w trakcie całego zlotu graliśmy w bardzo dużo planszówek, dlatego przepraszam jeśli nie pomnę wszystkich. Pierwszego wieczora na pewno graliśmy jednak w BANG!, jakąś edycję rozszerzoną, bo miała eventy. Kasia, której dwa razy pod rząd trafiła się rola szeryfa, miała przez to niełatwe zadanie, bo niektóre karty były bezlitosne (strać tyle punktów życia ile masz kart na ręce kappa). Po wypiciu pićka, popodziwianiu biblioteczki Marka w której znajdowała się książka o Spasiomanie ("Spasmolina") i grze udaliśmy się na spoczynek.

obrazek


Następny dzień (czwartek) przywitaliśmy z pysznymi placuszkami, które Kasia przygotowała na śniadanie co świt (ja zjadłem największą wieżę z 5 placuszków, ale nie było innych zawodników poza Borysem, Gruba by zjadła pewnie z 18). Chromy rozdał nam Borysadowe naszywki (bardzo okuratne i pszne). A potem rzuciliśmy się w wir planszówek, przerwany jedynie obiadem w postaci spaghetti - znowu od Kasi - nakładanym przez prawdziwego włocha i jedzonego do włoskiej muzyki. Z planszówek graliśmy na pewno w grę, gdzie trzeba było się ścigać z Obcym o przetrwanie (Chrobcy i Grubcy, dwie wygrane obcych), w jakąś grę strategiczną (Dominium?), która źle wróżyła przyszłości świata (wygrana przez USA-Jaszczura, Borys był Adolfem Hitlerem) i w grę gdzie dawaliśmy wydarzenia do odpowiednich dat (a Chromy po alkoholu czuł taki rezonans ze światem, że mógłby doradzać Salomonowi). Chyba graliśmy też w jakimś okrojonym składzie w Tajniaków. W międzyczasie dołączyła też do nas Markiza, i razem z nią miło spędzaliśmy wieczór (potem wróciła do nas w sobotę, żeby oprowadzić nas po rynku, ale o tym później).

obrazek


W piątek wyruszyliśmy w drogę na górę Ślężę, zaopatrzeni w kanapki, placuszki, herbatę z miodem i brandy czy inszy rum/whisky. Szlak, mimo że prosty, w momencie kiedy skuł go lód stanowił nie lada wyzwanie, czuliśmy się jak Drużyna Pierścienia. Uguem to 2/10 jeśli chodzi o dostępność fajnych kijów, bo ciężko było znaleźć jakiś taki okuratny, też można się było obawiać jakichś okolicznych gnomów (było dużo kamieni, to pewnie tak jak na Kaszubach jak jakiś ukradłeś to miałeś kosę). Śpiewaliśmy też pieśni borysadowe na modłę chorałów gregoriańskich, a wkoło kończył się świat bo wyły syreny. Końcówka wejścia była wyjątkowo urocza, wyglądała jak pokryta śniegiem lokacja ze Skyrima. W końcu, udało nam się dotrzeć na górę z której widać było piękną panoramę oświetlaną słoneczkiem, które akurat wyszło.

obrazek
obrazek
obrazek
obrazek


W okolicznym kościele dowiedzieliśmy się o łotrach-satanistach którzy maczetami ścięli krzyż i o niebezpiecznych znakach dla wiary (ying-yang, drzewko szczęścia, żuk skarabeusz, jednorożec, motyl, pacyfka). Co odważniejsi wspięli się na wieżę widokową, aby w pełni podziwiać widoki. W końcu, po zjedzeniu pożywienia i doprawieniu się whisky/brandy, ruszyliśmy w drogę powrotną. Nieco się jej obawialiśmy, bo już jak wchodziliśmy to lód był uciążliwy, a co dopiero przy schodzeniu, ale okazało się, że poza początkiem i końcem trasy, śnieg stopniał i zagrażało nam głównie błoto. Szlak przecierała nabombiona Kasia, która po spożyciu trunku pruła do przodu jak bateria lansjerów z v10.

obrazek
obrazek
obrazek


Schodząc docenialiśmy kulturę wchodzących (którzy mówili nam dzień dobry) i ich wytrwałość (pani, która wchodziła w krótkich spodenkach i koszulce), a także ślizgaliśmy się raźno na pozostałościach lodu. Na dole czekał na nas zwierzyniec w postaci kozy, barana i psa Agona, który bezczelnie biegł za nami aż na przystanek autobusowy, co chwila wybiegając do przodu i obsikując wszystko co odstawało od ziemi chociaż na 20 centymetrów, okazując zwyczajowy brak kultury oraz szacunku.

Po powrocie zamówiliśmy żarcie, część gruzińskie, część meksykańskie, i wróciliśmy do planszówek. Nie pamiętam dokładnie w co graliśmy (chyba w Samuraja, bardzo okuratną grę, gdzie Borys i Chromy zawiązali gorącą przyjaźń o podłożu wykładania łazienek kafelkami), ale na pewno nie zabrakło przy okazji rozgrywek tańca do Kosmokwaków, Chromego robiącego stójkę oraz zwyczajowego przypomnienia sobie jak robi się vinyasy (potwierdziło się też, że kobiety mają ciężej przy nim). Chyba tego dnia graliśmy jeszcze w Dixita, Navalona i w Tajniaków (byłem w teamie z nabombioną Kasią i nabombionym/zasypiającym Chromym, ale i tak nam nieźle szło).

W sobotę zrobiłem na śniadanie tosty z resztek z lodówki (cebula, kiełbasa, resztki zupy meksykańskiej, majonez WINIARY), po czym wzięliśmy się za grę. Nie pamiętam w co graliśmy do końca, ale na pewno machnęliśmy Grę o Tron, gdzie były tęgie rozkminy, Kasia została zamknięta na północy, Krul i Kurowa prawie samodzielnie stawiali czoła inwazji Markowych smoków, Chromy tłukł się ze wszystkimi i ze mną, a Jaszczur dla odmiany nie wbijał noża w plecy, a sam otrzymał nóż w plecy ode mnie Kappa . Ostatecznie jednak nie dokończyliśmy gry, za to poszliśmy razem z Markizą na miasto, popodziwiać nieco Wrocław. Odwiedziliśmy różne, różniste kościoły o których opowiadał nam Chromy, widzieliśmy okoliczne krasnoludki, byliśmy przy miejscu gdzie odgrywano koncerty Heroesów, widzieliśmy na starówce okno gdzie odtwarzano sceny z Borysady (Sru tam zrobiła taki deal, żeby puszczali) i samą starówkę, odwiedziliśmy labirynt/tor wyścigowy dla skrzatów, przeszliśmy przy Odrze i miejscach dla zakochanych, przy jednej z katedr były nietoperze, była też a la średniowieczna uliczka, przechodziliśmy przy miejscach gdzie sprzedawano mięso z ludzi i uguem bardzo ładne, okuratne miasto było.

obrazek
obrazek


Po powrocie zagraliśmy jeszcze raz w Banga (umarli wstawali z grobów, "to ty jeszcze żyjesz?", Kasia ginąca w pierwszej rundzie) i w Colt Express (szeryf robiący rzeźnię i wszyscy schodzący do niego aby dostać wpierdol, walki o walizkę), a Chromy patrzył jak jem zupę. Samemu zresztą po tryumfie w Colt Express gdzie zdobył 4000 punktów (reszta nie dobiła nawet do 2000), zaczął jeść dominująco zupkę pomidorową i opowiadać o renowacji posągu Madonny i pani konserwator zabytków. W międzyczasie padł gdzieś tam temat osobnych prostytutek do osobnych rodzajów owoców, ze wzmianką że istnieją prostytutki multitool, które otwierają dupą arbuzy i wyciągają pestki. Porównywaliśmy też koszulkę Borysadową Borysa i Jaszczura, i widać było, że Jaszczur nie nosi jej wystarczająco często.

Potem obudziła nas telefonem Gruba i gadała jakieś dziwne rzeczy przez telefon, czytała nam o spazmolinie i sarnach, i tak przez godzinę, aż Chromy nie miał siły słuchać tego gadania i spadł pod stół. I uguem to poszliśmy spać. A potem wstaliśmy rano i pojechaliśmy i tyle, czas wrócić do szarej codzienności :-(

Re: Relacje z minizlotów

: 2021-02-22, 18:18
autor: Borys
Garść wspomnień:

Bang:
- Kasia gra szeryfem, ja bandytą, strzelam do niej, w końcu ginę, ale wskrzeszam się i zmieniam płeć, dzięki czemu wygrywamy
- jestem pomocnikiem szeryfa, ale Kasia na wszelki wypadek mnie zabija, traci wszystkie karty i przegrywa Kappa

Następnym razem jak graliśmy to Gruby był bandytą, strzelał pierwszy do szeryfa i chuj, wszyscy między sobą strzelali.

GRUBY Z WĄSAMI MAMMA MIA

Chromy: o co ty mnie w ogóle pytasz!?
Jaszczur: ale ja nie zadałem żadnego pytania

Wymyślaliśmy hasła do borysadowej wersji Fantastycznych Światów (wódka z musztardą +50 punktów, ale jeśli jest Jaszczur to - 50).

Fajne było to winko przy Synagodze.

Wszyscy ograni przez Chromego po Colcie zwijali się na ziemi ze śmiechu, sugerowali, że "kurwa Chromy, ale nas oplułeś, doceń przegranych", a ten zajadą zupkę i zachwala "ale pyszny pomidorek".

Chromy pyta Grubą czy była na Księżycu.

Ktoś mnie woła, idę zobaczyć co się dzieje, a tam Chromy leży pod stołem i Gruby mówi: "chyba tak jakby go zepchnąłem".

Samurai Sword i picie herbaty, nasyłanie gejsz.

Re: Relacje z minizlotów

: 2021-02-25, 21:31
autor: Katharsis
Sojusz Borys-Chromy pt. "Armatura".

Chromy na zgonie wraca w śpiworze i wita się z ciemnym ludem "jam jest Sokrates".

Bycie szeryfem 2 razy pod rząd.

Burbon podczas schodzenia ze Ślęży <3

Tatarek z wódeczką od Chromego.

Sklep 4 razy pod rząd w mojej turze.

To akurat z trasy Grubowych - dwa razy zepsuta lokomotywa w Iławie, prawie w tym samym miejscu.

Kamień w klatce na Ślęży.

Gruby druid, który modlitwą uciszył wyjące syreny.

Pomocne kopytko Kurowej na Ślęży <3

Nietoperze na starówce, zamknięte kasyno, grzane winko / napar imbirowo-malinowy.

Dom publiczny Jaszczura.

Ogłoszenie o pracę dla niedźwiedzi.

Re: Relacje z minizlotów

: 2022-09-05, 21:05
autor: Gruby
A, zrobiłem takie małe podsumowanko naszego Mini-zlotu Borysadowego (siódmego wynika z moich notatek), związanego z moimi 30 urodzinami Kappa Jeszcze raz napiszę na start, że jestem bardzo wdzięczny wszystkim którzy przyjechali i którzy dokładali się do prezentów, ale też tym którzy po prostu złożyli życzenia. To były urodziny jakich nigdy nie miałem i jestem bardzo wdzięczny Wam wszystkim którzy przyjechaliście nawet z drugiego krańca Polski, Kasi i Klaudii za organizację, i w ogóle jestem wdzięczny losowi, że mam takich super przyjaciół <3

A teraz nie zesrajcie się od tej wylewności mojej i opowiadam jak było Kappa Zlot tak naprawdę zaczął się już w czwartek, kiedy przyjechał Jaszczur - razem z nim, Kasią, Grubą i Matim poszliśmy do restauracji Mexicana, gdzie Jaszczur miał mega szczęście do menu (- poproszę to. - nie mamy tego. - a to? - też nie - Kappa a to? - też nie; a potem jak reszta zamawiała to wszyscy nie mieli tego problemu). Zjedliśmy kulturnie obiadek, po czym wróciliśmy do domu, robiąc przerwy na Kasię która po prosecco zamieniła się w często hamującego malucha (a przynajmniej podobne dźwięki wydawała). Posiedzieliśmy, pogadaliśmy i na spanko.

Następnego dnia zjedliśmy pszne śniadanie, Jaszczur pracował zdalnie, ja grałem sobie w Europę Universalis 4, a Kasia ogarniała imprezę Kappa Popołudniu pojechaliśmy do wynajętych mieszkań, które miały służyć za bawialnię i sypialnię na zlot, poustawialiśmy co trzeba, spotkaliśmy się z Grubą, Matim i Mefem, i zrobiliśmy potrzebne zakupy. Czas szybko mijał, i niebawem wybiła godzina wyjazdu po ekipę z Gdańska. Odebraliśmy Nevrasta, Buba i Borysa z dworca, po czym poszliśmy na szamę do Handmade. Udało nam się dorwać cały górny stolik, pozamawialiśmy sobie żarcie i odśpiewane zostało pierwsze Sto Lat dla jego (łącznie rzeczywiście udało się dobić do 30 odśpiewanych Sto Lat w trakcie imprezy, liczyłem Kappa ). Po rubasznym posiłku wyruszyliśmy ponownie na dworzec, tym razem by odebrać gości z odległych krańców Polski, czyli Paulę i Marka, i z nieco mniej odległego Torunia, Shalvana.

Całą ekipą, prowadzoną przez Trzech Mędrców, udaliśmy się na autobus i do mieszkania, aby tam rozpocząć zabawę. Poiliśmy się wódeczką i napojami, zostały mi wręczone prezenty - wśród nich był ochroniacz na jaja abym na kolejnych zlotach nie płakał więcej, i Res Arcana bardzo ukuratna planszówka. Potem było trochę psot i harców, grające jaja, tańce hulańce, tetris w toalecie, łapanie się za dupy (TY JESTEŚ GEJEM), a w końcu zamknięcie Jaszczura w szafie i zablokowanie mu wyjścia z pomocą mistycznych run (typu "poka dupe", "blow job 5 zł", "gloryhole" itd. Ostatecznie jednak udało mu się wydostać, mimo potężnego łańcucha z papieru toaletowego. Robiliśmy też Nevrastowi lap dance ale spał, graliśmy w gorące krzesła i wchodziliśmy do Skibidi na pełnej kurwie jak kitowcy. Towarzyszyło nam też okuratne fufu jak zawsze obsługiwane przez Sziszmastera Mefa. Na koniec wieczoru było grane w tę grę z rysowaniem haseł, gdzie wyszło że W telewizji Trwam mocno jebią w kakę i jajodrenaże. No a potem przyszedł czas na spanko.

Rano Jaszczur niestety musiał się z nami pożegnać (WOJTEK WRÓĆ!), a reszta towarzystwa zjadła rano śniadanie czyli paróweczki i dziurawy chleb z samą skórką. Nevrast umył jeszcze Pusię Kręcigon w Saunie Aurinko, z Borysem zaplanowaliśmy też postaci na sesję Mass Effecta (chuchający na jaja volus i elkor), zagraliśmy w Tajniaków (bardzo dobra tura, w pierwszym ruchu źle zgadnięte hasło, w drugiej czarne pole) po czym spakowaliśmy się na drogę i ruszyliśmy do tajemniczych atrakcji przygotowanych przez Kasię, mijając po drodze ślady dewastacji dokonywane przez Mefa. Zabrała nas do parku rozrywki, gdzie spotkaliśmy się z Klaudią zaopatrzoną w piękny (i pyszny) tort z dzikiem i chrumkającą świnią (która potem towarzyszyła mi w plecaku i nie mogła zamknąć ryja). Dostałem też od niej kolejne prezenty w tym drugi... ochraniacz na jaja. Wiecie czego potrzebuję Kappa

Po spożyciu tortu nadszedł czas na nieco ruchu. Aktywność fizyczną zaczęliśmy od paintballa, gdzie podzieliliśmy się na drużyny prowadzone przez mnie (ja, Mark, Paula, Klaudia, Mefu, Borys) i Kasię (Kasia, Bubu, Nevrast, Gruba, Mati, Shalvan). Po przygotowaniu się do rozgrywki (zapięciu Kasi trytytkami, ściśnięciu mi hełmu tak aby pasował na osobę z mikrocefalią) ruszyliśmy w bój. W pierwszej rozgrywce typu Deathmatch wygrała drużyna Kasi, w pozostałych dwóch opartych na Capture the Flag - moja. Ogólnie rozgrywka przebiegała całkiem sprawnie, bardzo mi się podobała akcja jak z Mefem biegliśmy w odstępach czasu po flagę i jak Borys nas osłaniał + jak Paula zakończyła drugą rozgrywkę donosząc flagę do końca. No i oczywiście cały człowiek posiniaczony, ale wiadomo, wliczone w zabawę Kappa

Po krótkim odpoczynku, napiciu się napojów i donacji krwi dla komarów, poszliśmy na strzelnicę, gdzie mogliśmy sprawdzić się w posługiwaniu łukiem i pistoletem, strzelając do celów. Następnie czekały nas zabawy integracyjne, znowu drużynowe, gdzie musieliśmy z pomocą linek tworzyć piramidę z kłód, zapamiętywać trasę między "minami" i przerzucać z pomocą hełmów kulkę jeden do drugiego - tutaj drużyna Kasi odgryzła się za capture the flag i rozgromiła moją.

Na sam koniec została najbardziej emocjonująca atrakcja - park linowy. Połowa osób z lękiem wysokości i obsranymi nachami, najpierw się przyuczyła w tym jak obsługiwać sprzęt, po czym ruszyliśmy żwawo na drzewy, aby zobaczyć jak matka małpiszonka stała się taką starą kurwą akrobatką.

Szlaki przecierał Mefu, który szedł przodem i musiał mieć przy tym największe cochones - jako przewodnik stada sprawił się znakomicie. Każda przeszkoda wysoko w drzewach budziła wiele emocji i dawała sporo przypływów adrenaliny - i różne bale (w tym pionowe), i przejścia po siatkach (Bub zrobił sobie odpoczynek w hamaku), i skoki na lianach, a w końcu zjazdy tyrolkami (na pierwszym zjeździe tylko Markowi i Matiemu udało się utrzymać, a reszta jebnęła cielskami jak worami w materac ochronny) i najtrudniejsze gówno jakim były schodki Kappa

Po konsultacjach z pracownikami parku (chyba prowadzonych przez Grubą) okazało się, że ci są zainteresowani wspólną grą we flanki. Dlatego wieczorkiem, przy ognisku i kiełbaskach, spotkaliśmy się razem z nimi aby pokazać, że starzy Borysadowicze też potrafią pić. Dostaliśmy oczywiście dwa razy wpierdol we flanki Kappa Ale zabawa była przednia i wszyscy byli wygrani bo wypili piwko. W międzyczasie dołączył do nas też diament Borysady, czyli Yubcio, którego nie widzieliśmy kopę lat, a który wpasował się w towarzystwo znakomicie, pokazując swoją bogatą znajomość tekstów z uniwersum Szkolnej 17.

Potem nadszedł czas powrotu do domu. Poszliśmy razem z Borysem i Mefem po balony do Ruchana, ale szukaliśmy ich bardzo długo. Gdy je znaleźliśmy, ruszyliśmy do mieszkania, ale okazało się, że reszta na nas czekała i marzła Kappa Uspokajając Kasię z pomocą dyplomatyczno-menadżerskich mocy Mefa, dotarliśmy do apartamentów.

Tam wypiliśmy szampana przyniesionego przez Yubcia i zrobiliśmy użytek z balonów - ogólnie wciągaliśmy jak Major, a to gaz rozweselający, a to hel, a to fufu, aż do brachu tchu (a przynajmniej mnie zabrakło i musiałem się potem dopowietrzać na balkonie Kappa ). Siedzieliśmy, gaworzyliśmy i się psznie bawiliśmy, było tańcowanie, była znowu gra w gorące krzesła, obowiązkowe raz dwa trzy baba jaga patrzy, weselny pyton po całym bloku (ale śpiewaliśmy cicho aby nie obudzić sąsiadów) i śpiewanie (to już mogło obudzić sąsiadów). Przyłączyliśmy też dwóch nowych członków stowarzyszenia - Yubcia i Nevrasta. Na wniosek tego drugiego, Finlandia stała się oficjalną borysadową wódką. Na zwieńczenie i dobicie, jak większość osób poszła spać, graliśmy jeszcze w Kalambury na hasła typu kasza jaglana (kurwa) albo zamienił stryjek siekierkę na kijek albo opcja alternatywna, ale mamy duże mózgi i o dziwo szło nam bardzo sprawnie. Potem jeszcze z Borysem odprowadziliśmy Yubcia, mając swoisty escape room (bo każde drzwi od mieszkania mieliśmy zamknięte i nie mogliśmy ich otworzyć), po czym było spanko.

Ostatniego ranka zlotu ogarnęliśmy mieszkania i, co tu dużo mówić, ruszyliśmy na miasto na śniadanko. Po drodze zgarnęliśmy znowu Yubcia. Okazało się niestety, że znowu nie ma Olsztyńskich Targów Śniadaniowych, dlatego zdecydowaliśmy się zjeść w indyjskiej restauracji. Troszkę dupy były obsrane bo mieliśmy mało czasu, a nas jako klientów było sporo, ale szczęśliwie wszystkie dania dotarły na czas. W restauracji rozstaliśmy się z ekipą Gdańską i Wrocławską, żegnając wylewnie, a potem szybko nas dotknął syndrom pozlotowy bo wydawało nam się, że Borys krzyczy "DIO!" gdzieś w oddali (okazało się, że rzeczywiście to robił). Pozostała ekipa Olsztyńska z Yubciem dokończyła jedzenie na spokojnie, po czym wyruszyliśmy na piechotę do chlewiku Grubowych, pokazując po drodze Yubciowi zamek, mury, parki, pobazgrany posąg wdzięczności armii czerwonej i całe te. W mieszkaniu jeszcze obejrzeliśmy sobie Danger Five (Hitler produkował złotą broń i zmieniał Aryjki w seks-niewolnice), pooglądaliśmy karty z borysadowej karcianki, Yubcio stał się mężczyzną po wypiciu wódki z musztardą i zagraliśmy w Stwory z Obory (wygrał Mefu). Po tym wszyscy poszli do domków i zlot się skończył.

No i to widzicie, tak było. Dziękuję że byliście <3 Jeśli macie jeszcze coś do dopisania o czym zapomniałem to zapraszam uguem.

Re: Relacje z minizlotów

: 2022-09-06, 20:47
autor: Ygrek