X Zlot Borysady - podsumowania

Zloty, konkursy, przejmowanie władzy i takie tam.
ODPOWIEDZ
Awatar użytkownika
Gruby
Posty: 2593
Rejestracja: 2014-09-23, 19:41
Tytuł: Bóg Losowań
Has thanked: 53 times
Been thanked: 64 times

X Zlot Borysady - podsumowania

Post autor: Gruby »

To widzicie oguem. Za nami DZIESIĄTY ZLOT LOŻY MASOŃSKIEJ BORYSADY. Jubileuszowy, wyjątkowy, od którego łezka się kręci w siurku i to nie wstyd dla jego oguem. W tym roku jechaliśmy do bajecznej Stężycy, gdzie czekał na nas domek drewniany pełen atrakcji: jaccuzi, sauny, pól do siatkówki, koszykówki, piłki nożnej, zarybiony staw i wiele innych. Zapraszam do skromnego monumentu tegoż wydarzenia, spiżowego pomnika z naleśników i szczupaków, który pozwoli Wam przeżyć jeszcze raz ten tydzień, który minął tak szybko dla ich.

NIEDZIELA, NIEDZIELA, NIEDZIELA...
Domek był dostępny od 16 i mniej więcej o tejże porze zaczęli docierać Borysadowicze boży na miejsce zbiórki. Pierwszy był team Arka, bo ten zawczasu wysłał swoją fekalną projekcję, żeby zając kibel przed Grubą i Grubym. Jeszcze przed samym wyruszeniem pojawiało się wiele pytań, wśród których największym zainteresowaniem cieszył się wątek ryżowaru oraz brązowego ryżu basmati, który Stasiu chciał zabrać na jubileuszowy zlot. Niestety, wiedziony zdradzieckimi podszeptami Buba ostatecznie zrezygnował z zabrania tego wspaniałego wynalazku, co w przyszłości miało odbić się na dobrobycie Borysadowiczy w sposób znaczący. Ale o tym później.

Zebrani na miejscu zaczęli nawiązywać kontakt z panią właścicielką ośrodka, zwiedzać go i rezerwować pokoje. Wyjątkowo spodobał nam się napis Miłość nad łóżkiem, pod którym szybko zaczęliśmy sobie robić wcale nie homoerotyczne zdjęcia (Nevrast dostał buzi w czółko od Mefa <3). Samochód Chromego i Radzia przywitany został rzutami agonem (które wykręciły koła tak, że auto krzywo stanęło) oraz brudnymi, śmierdzącymi gaciami Grubego na masce.

Niemożebny upał szybko przegonił większość ekipy do ukuratnego, niebieskiego basenu, którego pozazdrościłby sam Pan Krzysztof i w którym nie wahałby się zmmoczyć portek. My też się nie wahaliśmy, toteż szybko nasze zadki zanurzone zostały w przyjemnie zimnej wodzie. Nawet agon i jego syn trochę popływali, ale ostatecznie zostali spierdoleni ze stanowiska i wyrzuceni do piachu, aby gnić. Od razu warto napomknąć, że na zlocie pojawiły się dwie niespodziewane osoby: jedną z nich był Nevrast, którego już nie było od jakiegoś czasu, a któremu udało się zroganizować urlop na wyjątkowe dziesięciolecie, a drugą była Eliza - sympatia Arka, randomówa, ale mega sympatyczna i pasująca do niezwykłego towarzystwa. Poza kąpielą, mieliśmy też okazję pograć też nieco w bilaaard oraz przetestować nową broń - przywieziony przez Radka długi miecz, który w trakcie zlotu napchał stolca do nach wielu osobom, którym przyszło się z nim mierzyć. Jednak gdy zaczęło burczeć w brzuszku, trzeba było podjąć odpowiednie środki żeby nie umrzeć z głodu.

Pierwszego dnia postanowiliśmy zaspokoić nasze kałdunki nie tylko napitkami, ale też pizzą. Początkowo panie z pizzerii nie chciały zrealizować zamówienia ("czas realizacji to trzy godziny", "nie, nie przyjmujemy już dostaw"), ale gdy usłyszały że w grę wchodzi 13 pizz to udało nam się dogadać. Pizze były zacne, może nie tak wspaniałe jak te z wybitnej restauracji nagrodzonej gwiazdkami miszelin Kebab Mirena, ale też dało się je zjeść w jakiś sposób.

Po tym sutym posiłku i obserwowaniu Borysa uwięzionego w pokoiku dla dzieci, przyszedł czas na poważny wysiłek fizyczny - czyli flanki. Puszkę ustawiono na kawałku porwanego kartonu od pizzy i, jako że organizowaliśmy 10 zlot loży masońskiej Borysady, to należało zrobić coś inaczej. Inaczej? Jak inaczej? Inaczej. Dlatego każdy kto biegł do puszki musiał też wpisać swój nick pod regulaminem zlotu (niezmiennie, zgodnie z tradycją, regulaminem zlotu był "Chuj"). Gdy już wszyscy byli podpisani i mieliśmy okazję zobaczyć rzadkiego swastykostasia, a Gruby pokazał jak biega kiedy jeż, nadszedł czas na wieczorną grę w Nie Powinieneś. A potem chyba było spanie, chociaż w nocy ktoś ponaklejał na mnie tatuaże ze świnką Pepą, ciekawe kto to był.

PONIEDZIAŁEK
Poniedziałek zaczął się dla ich od sprzątanka, a dla mnie też od bieganka, zrobiłem w aplikacji biegowej piękne serduszko dla Borysadowiczów. Gruba z ekipą pojechała również na zakupy, gdzie mogła nacieszyć się wielkimi ciężarówkami jadącymi jak pojebane i transportami świń rzeźnych. Poranek, poza śniadankiem, rozpoczęło też wędkowanie - każdy kto chciał mógł zamoczyć swoją wędkę w zasyfionym stawie po którym pływały kaczuszki. Większością połowów były glony, przynajmniej do momentu jak się nie zerwał haczyk i powstała grupa poszukiwawcza niebezpiecznego kolca bolca (nie został odnaleziony). Pani właścicielka dała nam zadanie aby złapać szczupaki, bo podobno sprawiały problemy. Pewnie tak powiedziała tylko żartobliwie, ale wzięliśmy to wyzwanie na poważnie i z dużą zawziętością rozpoczęły się łowy (chuja złapaliśmy).

Mieliśmy na tym zlocie w końcu pole do siatkówki, toteż już drugiego dnia w przybytku postanowiliśmy je wypróbować. Grało się naprawdę zacnie, chociaż ciągle była lekka obawa o to czy piłka nie wpadnie do bajora, i czy Gruby wróci po tym jak pobiegł po piłkę, czy zostanie na zawsze w zakleszczonych krzakach opierdalając obszczane przez lisy poziomki. Po intensywnym wysiłku fizycznym przyszła pora na basen (Bubu był poddawany waterboardingowi, a Kurowa topiła Borysa), a potem jaccuzi - pierwszego dnia było zażelazowane, ale drugiego, jak już wszystko było oczyszczone, to można było się razem pluskać w towarzystwie męskich, spoconych ciał.

Gruba przygotowała na obiad bardzo pszne spaghetti. Ogólnie cały zlot, dyrygując kuchcikami, ogarniała nam cudne jedzenie, za co ogromne podziękowania dla jej i jej wysiłku. Po obiadku nadszedł czas na dogorywanie - część osób oglądała jakiś dziwny film o zabijanych kotach i polowaniu na jakiegoś patoinfluencera, a część grała w planszówkę gdzie się niewoliło smoki i wysyłało je do brudnej roboty w Brooklynie. Nie mogło też zabraknąć Karaka, bardzo wspaniałej gry pełnej podstępów i rywalizacji, chociaż w niego graliśmy przed obiadkiem. I nie pamiętam co tam dalej było xD

WTOREK
Dobra, wracam do pisania relacji dwa tygodnie po zlocie, to może być trochę ciężej, ale jedziemy. LECIMY DO DUBAJU KURWA. We wtorek boży była kolejna trasa na zakupki, gdzie Gruba mogła znowu popodziwiać transportami świń rzeźnych i srającymi kotami. Towarzyszyłem też podczas tejże wyprawy, bo był ważny quest - TRZEBA BYŁO KUPIĆ BŁYSTKI I HACZYKI coby móc łowić. Udało się kupić okazałe i pięknie dygocące rybki, dzięki czemu poranek można było spędzić na łowieniu rybek (nie udało się złowić żadnej oczywiście). Z Grubą siedzieliśmy nad jeziorem jak stary fanatyk wędkarstwa z córką i łowiliśmy glony.

Był to w jakiś sposób dzień innowacji, bo poza flaneczkami, wynaleźliśmy też wspaniałą nową grę - piłkę nożną mieczami. Nikt nie wiedział jakie są zasady i zmieniały się dynamicznie, ale było fajnie. Borys wpadł też na pomysł, aby podzielić do turnieju walki na miecze ludzi na grupy, tak aby każdy nie musiał robić 13 walk (co by wyszło tak jak na poprzednich zlotach). Dzień ubarwialiśmy sobie różnymi innymi aktywnościami, o których niespecjalnie pamiętam, ale wśród których na pewno było czytanie opowiadań konkursowych przygotowanych przez trzech enigmatycznych artystów (temat opowiadań: "Łowy"), strzelanie z pistoletu do celu (dzięki Radziowi, który przywiózł wydrukowany na drukarce 3D sprzęt) i jedzeniu schabowych na obiad.

Prawdziwa impreza zaczęła się jednak kiedy przybył długo wyczekiwany Yubcio. Wraz z dotarciem ostatniego Borysadowicza na zlot i przywitaniem go, można było zaczynać się bawić "na poważnie". Nastąpiło oficjalne otwarcie zlotu (ze wszystkimi tradycyjnymi tego elementami, takimi jak oblewanie wódką regulaminu, oficjalną procesją oraz przemową Borysa). Borys na dziesięciolecie otrzymał od swoich poddanych piękną księgę zawierającą najważniejsze tekstowe artefakty kultury Borysadowej. Nie mogło się oczywiście obyć bez czytania tychże wspaniałych, wiekopomnych dzieł, ku uciesze ludu. Wieczór uprzyjemniły nam również tradycyjne "baloniki" i równie tradycyjna wixa toaletowa - umiarkowanie kulturalna ale za to zajebista impreza na gołe klaty spowita tonami papieru toaletowego używanego jako konfetti, wstęgi, ozdoby okularów, krawaty i co tylko się dało. I tak oto minął wesoły wtorek dla ich.

ŚRODA
Środa była spokojnym i nieco zmułowym dniem (nie ma się co dziwić po imprezie dzień wcześniej), ale nie oznacza to, że była dniem straconym! Jak miałaby być dniem straconym w ogóle, skoro na śniadanie mieliśmy przepyszne naleśniczki przygotowane przez Grubą, idealne do zjedzenia z pasztetem i wspaniale kwaśnym guacamole przygotowanym przez Elizę? Niestety, mało brakowało, a nie wszyscy cieszyliby się tymi delicjami - Bub na przykład zaspał, a na arcydzieła sztuki kulinarnej których nie powstydziłby się sam Robert Makłowicz czyhały już inne tłuste mordy (ja). Dlatego z rana uformowała się procesja do Buba, aby ofiarować mu naleśniki prosto na twarz. Następnie otrzymał naleśniki papieskie wykrojone foremką z Janem Pawłem II. Bub z godnością zniósł swe męczeństwo.

Na obiadek Mefu robił pszne curry, ale wtedy wyszła na jaw zdrada. Okazało się, że nawet największy garnek nie pomieści całego ryżu, a jego konzystencja nie będzie łatwa do opanowania. I tutaj widać było właśnie problem wspomniany na początku relacji - nieironicznie zabrakło wielkiego ryżowaru i porządnego ryżu basmati brązowego. Na dokładkę cały kupiony kurczak się zepsuł, aby Kurowa miała czym się potem zabić po graniu w krowy. Na szczęście Mefowi i Grubej udało się jakoś podołać wyzwaniu mimo braku odpowiedniego sprzętu (he he) i mogliśmy cieszyć się psznym obiadkiem.

Mefu tego dnia był nie tylko kucharzem, ale też barberem - rano otworzył zakład i przyjął swojego pierwszego klienta, Radzia. Profesjonalnie zaopiekowany klient został postrzyżony bez ran, mimo żywego dopingu siedzących wkoło zwierząt. Udało nam się też zorganizować spiralki na komary antykoncepcyjne, bo te małe ssacze nie mogły się od nas odlepić.

Był to też dzień, kiedy zrobiliśmy oficjalne, zlotowe foteczki i pożegnaliśmy się z Nevrastem, który musiał wracać do szarej rzeczywistości. Bubu ubrał się elegancko w strój arcymaga, ja robiłem za nosiciela drabinki, wszyscy wyszli jak zawsze przepięknie <3 Zgraliśmy całą akcję perfekcyjnie w czasie, bo dosłownie tuż po zdjęciach lunął deszcz, co zwiastowało dalszą część leniwego, popołudniowego chillu... Dla jednych chillu, dla innych wyzwania, bo część osób grała w grę o zaganianiu krów, która trwała chyba z osiem godzin. Dopchana tą grą i ciągłym śpiewaniem piosenki "Kanaapkaaa" Kurowa chciała popełnić seppuku surowym kurczakiem, ale ktoś go wcześniej zjadł (ciekawe kto). W nocy oglądaliśmy materiał o dziwnych siurkach w świecie zwierząt, w ramach edukacji biologicznej.

CZWARTEK
Czwartek był dosyć żywiołowym dniem, bo zorientowaliśmy się, że w sumie już zostało mało czasu zlotu. Dlatego od samego rana wystartowały przygotowania do robienia gulaszu ognistego, który został stworzony rencami Grubej i zaserwowany na obiad. W ciągu dnia delektowaliśmy się wieloma radosnymi aktywnościami (dobrze rozgrzani, bo zrobiliśmy trening Kononowicza), takimi jak walki na miecze, picie leja, baseball, koszykówka, rozgrywki bilardowe i piłkarzykowe pod turnieje oraz gra we flanki w towarzystwie rzucanych jabłek, butów, koszulek i diabli wiedzą czym jeszcze tam było miotane (chuje). W ramach naszych statutowych celów kulturalnych, podziwialiśmy niesamowitą kulturę azjatycką w postaci anime o dziewczynce-jeleniu Shikanoko Nokonoko Koshi-tan-tan czy jakoś tak. Spotkało się ono z mieszanymi opiniami recenzentów - jedni pytali co za gówno jest oglądane, inni tańczyli do niesamowitego brainrotowego bangera.

Nie można też zapomnieć o wspaniałych delicjach jakie jedliśmy. Chodzi oczywiście o najlepsze na świecie CHIPSY FROMAGE, ulubione chipsy Grubej, o których musieliśmy jej głośno i dosadnie przypominać.

O 19 połączyliśmy się z Markiem, aby przeprowadzić ważne sprawy stowarzyszenia. Zmieniliśmy statut i wybraliśmy nowy zarząd oraz lożę nadzorczą, w której znaleźli się... a, ktoś tam, nie pamiętam xD Po tej ciężkiej pracy, zdecydowaliśmy się powrócić do realizowania celów kulturalnych, w ramach których wymyślaliśmy zwrotki do Chryzantem, Morskich Opowieści i przeprowadziliśmy oczywiście okuratny wieczorek poetycki. Poniżej parę wspaniałych dzieł (głównie moich, bo nie mam reszty zapisanych xD):

Wierszyki pod Chryzantemy:

"Zdradziłaś Grubo mnie
Włożyłaś we mnie swą knage
Lecz gdy skosztowałem jej
Smakowała jak chipsy fromage"

"Zdradziłeś Stasiu mnie
(w tym momencie wygląda Stasiu który poszedł spać i pyta: "tak?")
Przez Cię mnie los strasznie każe
Bo po jednym słowie Buba
Zapomniałeś o ryżowarze"

"Zdradziłeś Arku mnie
Tak jak zdradziła mnie erekcja
Chciałem iść zrobić kupę
A tam siedziała twa fekalna projekcja"

"Zdradziłeś Stasiu mnie
Jak Borys i Kurowa krowę
Miało być pyszne indyjskie żarcie
I gdzie jest kurwa basmati brązowe"

"Zdradziłeś Borysie mnie
Miało być męskie chlanie
A zamiast ostrej najebki
Wyszło nam nowe powitanie"

"Zdradziłem Kurowo Cię
Rzuciłem jabłkiem w twe łono
Teraz grzecznie poddaję się
Aby mieć głowę upierdoloną"

Wiersze z wieczorku:

Hasło: napis Miłość
"Spocone męskie ciała
Nieogolone pachy
Dawno niemyta pała
I zapach stęchłej lachy

Leżałem se na łóżku
Gdy wszystkie te doznania
Spadły na mnie znienacka
Jak ciężka pralka Frania

Ten ludzki amalgamat
Ta amorficzna masa
Męskich ciał cała chmara
Chciała mi wcisnąć kutasa

Myślałem że dzisiaj zasnę
Lecz nie było mi to dane
Kanapka na mnie upadła
Te chuje zajebane

I leżę teraz pod napisem
Świetlistym słowem Miłość
Przed całkowitym zgnieceniem
Ratuje mnie otyłość

I choć ciężar to wielki
I chyba ktoś mi wkłada
To kocham tych moich wariatów
To nasza Borysada"

Hasło: Kołdrołak
"Chromy mój Chromy
Czemuś mnie opuścił?
Szukałem w klubu Bubu
Szukałem za kanapą
Szukałem pod kamieniem
I pod drewka szczapą
Wołałem co sił w płucach
Wódką Cię wabiłem
Z pomocą Borysady
Bo w kupie jest siła
Widział ktoś moją kołdrę?
Była jak Borysa
Kurwa
Chromy wódkomanto w kołdrę zaklęty"

Hasło: Kanapka
"W bagno dam nura
Aż po łeb pusty
Bożem nietłusty
Myślą na czczo

Między langusty
Zębami o dno

Na głodzie życia
Poluję i łowie
Duszy sandwitcha
W błota osnowie

- Dwa wodorosty
- Chleb nasz powszedhni
- Sosik w chuj ostry
- Deczka bredni
I szynka

Nie pytaj z czego
Weź gryza mega
A psa kopnij w dupę
Bo to nie dla niego
Śmiecia jebanego"

Po wspaniałym napełnieniu się kulturalno-liryczną spuścizną Borysadowiczów, przyszedł czas na nieco bliższe poziomowi intelektualnemu zebranych harce - czyli wixa ze światełkami, balonami i papieżem, który mienił się wszystkimi kolorami tęczy (wcześniej świecił na czerwono, pewnie wściekły na Borysadowiczów za ich bezbożne działania). I tak minął czwartek.

PIĄTEK
Piątek zaczęliśmy z Bubem od otwierania dupy na szatana, a potem polazłem biegać. Z ogromną dumą raczę się pochwalić że znalazłem pięknego koźlaka (chociaż Gruba ostudziła mój zapał, bo okazał się cały robaczywy). Stasio został z rana przyłapany na przestępczym procederze prania pieniędzy (panowie z CBA, chodzi o to że zostawił w ubraniach w pralce portfel, proszę, nie zamykajcie naszej strony), a zmęczony Chromy spał pod flagą Borysady niby amerykańskie dziecię we fladze z pistoletem.

Razem z Borysem, Bubem i Kurowom pojechałem potem na zakupy - wcale nie po to aby pójść gdzieś w pizdu i sobie zbierać pokemony - NIE. W sumie nie pamiętam za wiele co się działo w piątek. Na pewno mieliśmy saunę i jaccuzi, zapewne po jakichś trudnych i wymagających sporego wysiłku sportach. Rozgrywane były też wcześniej przygotowane turnieje. Na turniej piłkarzykowy zapisało się pięć ekip:

1. Grupa Giertycha (Alex i Borys)
2. Bomba na banie (Melo i Mefu)
3. Bebeb (Mati, Gruba)
4. Mroczne Ryżowary (Gruby i Stasio)
5. RKS Bubjub (Bub i Yubcio)

I ułożyłem je od razu w takiej kolejności jak zajęły swoje miejsca w klasyfikacji. Gratulacje dla Borysa i Kurowej, mistrzów piłkarzyków!

W turnieju bilardowym było trochę więcej problemów, bowiem żadnej grupie, poza jedną, nie udało się rozegrać wszystkich meczy. Jedyną grupą która rozegrała wszystkie swoje rozgrywki była grupa B, co oznacza, że czempionami turnieju zostali:

1. Kurowa
2. Yubcio
3. Mefu

Też gratulujemy w jakiś sposób oguem.

Jeśli chodzi o turniej miecza, to nie mam notatek, ale podział na grupy bardzo przyspieszył całość rozgrywki. W półfinałach mierzyli się:

Chromy vs Eliza
Arek vs Radzio

Ostatecznie do finału przeszli Chromy i Arek, a Eliza i Radzio zajęli ex aequo trzecie miejsce. Finał jednak miał miejsce tuż przed wyjazdem, dlatego zdradzę jego wynik w sobotę.

Wynik konkursu na opowiadania o łowach wypadł tak:Uderz
1. Borys (wcale nie oszukiwał przy liczeniu głosów)
2. Bub
3. Stasio

Też w jakiś sposób gratuluję.

Podczas przyjacielskich rozgrywek w piłkarzyki udało się stworzyć nowego borysadowego mema, czyli darcie w chuj głośno ryja krzycząc EMBAAAPEEEEEE. Spotkało się to z ogromnym entuzjazmem wszystkich, szczególnie tych co próbowali spać albo skupić się na swoich rzeczach. Wieczór przed wyjazdem umiliły nam spokojne aktywności, takie jak gra w Tajniaków, czółko czy fufanie.

SOBOTA
W sobotę się wynosiliśmy. Udało się wszystko sprawnie zorganizować, w tym roku licytacja wyszła wyjątkowo sprawnie i Tczewiacy nieco zdobyli ducha warmiańskiego, bo też zaczęli szabrować rzeczy w roztropnych ilościach. Z panią właścicielką - żadnych problemów, wszystko mega sprawnie z oddaniem. Rozegrany został finałowy turniej walki na miecze i w pojedynku między Chromym a Arkiem wygrał... Arek! Najwyraźniej bomba na banie dana mu przez Mefa podczas osiekowych namiotów przestawiła mu nieco klepek i obudziła w nim wojownika. No i co, i pojechaliśmy oguem.

Całościowo pobyt bardzo udany, a szczególnie cieszę się z powstania nowego powitania i mema EMBAPE, bo okazały się one bardzo użyteczne i praktyczne. Na PolnRocku bardzo łatwo było wskazać innym miejsce gdzie się jest w przypadku zgubienia w tłumie, drąc po prostu mordę EMBAAAAPEEEEEEE! Przywitanie, którego instrukcję przeprowadzenia zamieszczę poniżej okazało się idealnym sposobem na zmobilizowanie drugiej osoby do robienia głupich rzeczy, bo po takim męskim, znaczącym uścisku przedramion, nie da się już odmówić wyzwaniu. Poniżej instrukcja nowego uścisku Borysadowego, tak aby każdy mógł go ćwiczyć w domu:

Wersja podstawowa:
1. Wyciągamy prawe ręce i z zamaszystym zamachem uderzamy nimi o siebie tak, aby przedramiona zrobiły głośne "plap", a dłonie osadziły się tuż przed łokciem witanego.
2. Patrzymy sobie prosto w oczy po męsku.
3. Patrząc nadal w oczy kiwamy pewnie głową.

Wersja rozbudowana (paradna):
1. Uderzamy się nawzajem lewy bark o lewy bark.
2. Uderzamy się nawzajem prawy bark o prawy bark.
3. Zderzamy się cycochami i brzuchem - kobiety mogą mieć problem z tym, dlatego wersja paradna jest przeznaczona głównie dla mężczyzn.
4. Przeprowadzamy wszystkie kroki wersji podstawowej.
5. Dajemy buziaczki w powietrzu po lewej i prawej stronie uszka uWu <3

I tyle, dziękuję za wypowiedź na ten ten temat.
Awatar użytkownika
Ygrek
Posty: 293
Rejestracja: 2013-10-22, 23:08
Tytuł: Wiecie kim jestem
Has thanked: 4 times
Been thanked: 10 times

Re: X Zlot Borysady - podsumowania

Post autor: Ygrek »

PSZNY GRYL OBRAŻA MNIE BRYKIET
ODPOWIEDZ

Wróć do „Społeczność masońska”