Qasr Ara, pustynia górzysta, północ prowincji Al-Vaejovidae
Król-Kapłan Skotios I klęknął, podjął garść ziemi. A właściwie nie ziemi, tylko suchego, martwego żwiru, którego czerwone i pomarańczowe odcienie sięgały dalej niż ludzkie oko. Nie wszędzie. Daleko, daleko na północy majaczyło pasmo zieleni. Król-Kapłan nie wiedział wiele o tej krainie. Kto ją zamieszkuje, czy będą to wojownicy, czy spokojne ludy? Wiedział tylko tyle, że musi ją zdobyć.
To, co stanowiło siłę ludności Kaganatu, było też jej słabością. Pustynia wychowywała doskonałych wojowników, kształtowała charakter wiatrem i słońcem. Ale nawet najwytrzymalszy z mężów musiał jeść. Ziemie na północy nie miały zostać zajęte przez przerost ego Oblubieńca Księżyca czy samą bojową naturę ludzi pustyni. Chodziło o potrzebę.
Król-Kapłan stał na szczycie skalnego stoku, sypnął żwirem na pedyment, małe kamienie uderzyły w większe i rozdrobniły delikatne kopczyki piachu. Miniaturowa lawina powoli, bardzo powoli sunęła po niezbyt stromym zboczu. Od głównego nurtu po prawej stronie drobin oderwała się piaskowa strużka. Doskonała alegoria.
Suna, oaza, wschód prowincji Al-Vaejovidae
- Co to znaczy, że mamy nie palić wiosek? To po co w ogóle napadać? - zdziwił się Ahm ibn Ahm, dowódca jednego szponu jeźdźców, czwartej części stacjonującej armii.
- To znaczy, że tak kazał Król-Kapłan Ahrimanowi, Ahriman mnie, a ja tobie - odpowiedział równie niezadowolony Syrius, najmłodszy brat wodza kasty Szakali. Nigdy nie zwracał się o swoim przełożonym inaczej niż "Ahriman". Powoływanie się na koligacje rodzinne było w kulturze ludzi pustyni oznaką słabości i niesamodzielności.
- Po co zatem w ogóle napadać? Nie rabować...
- Rabować wolno - wtrącił Syrius.
- Chociaż tyle. Ale nie palić, nie mordować, nie brać do niewoli? Jaki sens w ogóle wtedy przekraczać granicę?
- Mamy zająć największą wioskę. Nie rozdzielać się, zajechać jak najdalej. I "prowokować".
- Do końskiej rzyci z takim napadem.
Qasr Ara, pustynia górzysta, północ prowincji Al-Vaejovidae
Cztery setki jeźdźców Szakali miały wyruszyć o świcie z dalekiego wschodu, odciągając uwagę od armii stacjonującej w Qasr Ara. Skotios I doskonale wiedział, że mieszkańcy zielonej północnej krainy już musieli słyszeć o mobilizacji Kaganatu. Nie da się ukryć przed światem 20 000 armii. Zwłaszcza tak wielobarwnej, hałaśliwej i butnej, jak obecna. Skorpiony trzymały dyscyplinę nad swoją świtą, ale ochotnicy z kast niewolniczej oraz Wielbłądów wprowadzali sporo zamieszania.
Skotios I liczył na bitwę, w innym wypadku rozładowanie napięcia może nastąpić na cywilach. Kontrola populacji niewolników była prosta, jednak wymagała drastycznych rozwiązań. W chwili ruszenia na północ, połowa obecnych niewolników została spisana na śmierć, niezależnie od losów bitwy. Przy odrobinie szczęścia zginą w następnej walce, przy mniejszej przychylności Słońca w kolejnej bądź w jeszcze kolejnej. Większość z drugiej połowy osiedli się na nowym terenie. I jedynie znikomy procent, faktycznie zasłużony w walce, zyska wolność, może nawet jakiś majątek. Ci nieliczni z Szarańczy wrócą do Kaganatu jako Wielbłądy i opowiedzą swoją historię innym niewolnikom. Jeden wyzwoleniec stanie się bohaterem dla tysiąca niewolników. Straty wśród Skorpionów musiały zostać zredukowane do minimum za wszelką cenę.
A jeśli do bitwy nie dojdzie, zielona kraina podda się bez walki, będzie kłopot. Wówczas zostanie chyba tylko inwazja na Karchedon. Zwołana armia musi walczyć. Skorpiony stawiły się na wezwanie, jeśli nie zdobędą łupów na wrogim rynsztunku, odbije się to na zwykłych mieszkańcach miast Kaganatu. Według najlepszych matematyków kasty Orłów, grabież i łupy wojenne są dla skarbca równie istotne, co podatki.
20 000 z centrum, 400 Szakali od wschodu, rezerwowa 10 000 armia zajęła ujście Słodkiej Łzy w prowincji Umm. Wschód, zachód i centrum. Zielona kraina została wzięta w kleszcze skorpiona. Ogon złożony z 20 000 żądnych bogactwa mężczyzn miał zadać śmiertelny cios, bądź wstrzymać się, jeśli padnie błaganie o litość. Prawe kleszcze lekko podszczypywały północną krainę, lewe po prostu się leniwie unosiły tam, gdzie powinny.
Król-Kapłan obrócił się ku Qasr Ara. Dał rozkaz przekroczenia granicy oraz wysłania posłów. I patrzył bez specjalnych emocji, jak dziesiątki opartych na skorpionach symboli skierowały się ku zielonej krainie. Słońce oświetlało mu twarz. To był dobry dzień, by odbierać życie. To był dobry rok na wojnę. Rozpoczęła się złota dekada Kaganatu Słońca i Księżyca.
Król-Kapłan Skotios I klęknął, podjął garść ziemi. A właściwie nie ziemi, tylko suchego, martwego żwiru, którego czerwone i pomarańczowe odcienie sięgały dalej niż ludzkie oko. Nie wszędzie. Daleko, daleko na północy majaczyło pasmo zieleni. Król-Kapłan nie wiedział wiele o tej krainie. Kto ją zamieszkuje, czy będą to wojownicy, czy spokojne ludy? Wiedział tylko tyle, że musi ją zdobyć.
To, co stanowiło siłę ludności Kaganatu, było też jej słabością. Pustynia wychowywała doskonałych wojowników, kształtowała charakter wiatrem i słońcem. Ale nawet najwytrzymalszy z mężów musiał jeść. Ziemie na północy nie miały zostać zajęte przez przerost ego Oblubieńca Księżyca czy samą bojową naturę ludzi pustyni. Chodziło o potrzebę.
Król-Kapłan stał na szczycie skalnego stoku, sypnął żwirem na pedyment, małe kamienie uderzyły w większe i rozdrobniły delikatne kopczyki piachu. Miniaturowa lawina powoli, bardzo powoli sunęła po niezbyt stromym zboczu. Od głównego nurtu po prawej stronie drobin oderwała się piaskowa strużka. Doskonała alegoria.
Suna, oaza, wschód prowincji Al-Vaejovidae
- Co to znaczy, że mamy nie palić wiosek? To po co w ogóle napadać? - zdziwił się Ahm ibn Ahm, dowódca jednego szponu jeźdźców, czwartej części stacjonującej armii.
- To znaczy, że tak kazał Król-Kapłan Ahrimanowi, Ahriman mnie, a ja tobie - odpowiedział równie niezadowolony Syrius, najmłodszy brat wodza kasty Szakali. Nigdy nie zwracał się o swoim przełożonym inaczej niż "Ahriman". Powoływanie się na koligacje rodzinne było w kulturze ludzi pustyni oznaką słabości i niesamodzielności.
- Po co zatem w ogóle napadać? Nie rabować...
- Rabować wolno - wtrącił Syrius.
- Chociaż tyle. Ale nie palić, nie mordować, nie brać do niewoli? Jaki sens w ogóle wtedy przekraczać granicę?
- Mamy zająć największą wioskę. Nie rozdzielać się, zajechać jak najdalej. I "prowokować".
- Do końskiej rzyci z takim napadem.
Qasr Ara, pustynia górzysta, północ prowincji Al-Vaejovidae
Cztery setki jeźdźców Szakali miały wyruszyć o świcie z dalekiego wschodu, odciągając uwagę od armii stacjonującej w Qasr Ara. Skotios I doskonale wiedział, że mieszkańcy zielonej północnej krainy już musieli słyszeć o mobilizacji Kaganatu. Nie da się ukryć przed światem 20 000 armii. Zwłaszcza tak wielobarwnej, hałaśliwej i butnej, jak obecna. Skorpiony trzymały dyscyplinę nad swoją świtą, ale ochotnicy z kast niewolniczej oraz Wielbłądów wprowadzali sporo zamieszania.
Skotios I liczył na bitwę, w innym wypadku rozładowanie napięcia może nastąpić na cywilach. Kontrola populacji niewolników była prosta, jednak wymagała drastycznych rozwiązań. W chwili ruszenia na północ, połowa obecnych niewolników została spisana na śmierć, niezależnie od losów bitwy. Przy odrobinie szczęścia zginą w następnej walce, przy mniejszej przychylności Słońca w kolejnej bądź w jeszcze kolejnej. Większość z drugiej połowy osiedli się na nowym terenie. I jedynie znikomy procent, faktycznie zasłużony w walce, zyska wolność, może nawet jakiś majątek. Ci nieliczni z Szarańczy wrócą do Kaganatu jako Wielbłądy i opowiedzą swoją historię innym niewolnikom. Jeden wyzwoleniec stanie się bohaterem dla tysiąca niewolników. Straty wśród Skorpionów musiały zostać zredukowane do minimum za wszelką cenę.
A jeśli do bitwy nie dojdzie, zielona kraina podda się bez walki, będzie kłopot. Wówczas zostanie chyba tylko inwazja na Karchedon. Zwołana armia musi walczyć. Skorpiony stawiły się na wezwanie, jeśli nie zdobędą łupów na wrogim rynsztunku, odbije się to na zwykłych mieszkańcach miast Kaganatu. Według najlepszych matematyków kasty Orłów, grabież i łupy wojenne są dla skarbca równie istotne, co podatki.
20 000 z centrum, 400 Szakali od wschodu, rezerwowa 10 000 armia zajęła ujście Słodkiej Łzy w prowincji Umm. Wschód, zachód i centrum. Zielona kraina została wzięta w kleszcze skorpiona. Ogon złożony z 20 000 żądnych bogactwa mężczyzn miał zadać śmiertelny cios, bądź wstrzymać się, jeśli padnie błaganie o litość. Prawe kleszcze lekko podszczypywały północną krainę, lewe po prostu się leniwie unosiły tam, gdzie powinny.
Król-Kapłan obrócił się ku Qasr Ara. Dał rozkaz przekroczenia granicy oraz wysłania posłów. I patrzył bez specjalnych emocji, jak dziesiątki opartych na skorpionach symboli skierowały się ku zielonej krainie. Słońce oświetlało mu twarz. To był dobry dzień, by odbierać życie. To był dobry rok na wojnę. Rozpoczęła się złota dekada Kaganatu Słońca i Księżyca.