NEUSCHWANSTEIN

Wszyscy mają mambę... mam i ja!
ODPOWIEDZ
Awatar użytkownika
Chromy
Posty: 1292
Rejestracja: 2013-05-09, 12:36
Has thanked: 4 times
Been thanked: 13 times

NEUSCHWANSTEIN

Post autor: Chromy »

WYSPA 9
NEUSCHWANSTEIN (BAWARIA)
LUDWIK II WITTELSBACH
ZAMEK BAJKOWEGO KRÓLA
„Raz w srebrnej wodzie król utonął
Potem z ustami otwartymi
Wypłynął sobie inną stroną
Aby bez ruchu spać na ziemi
Z twarzą ku niebu obróconą.
Czy regent stary książę Luitpold
Rządzący dwóch szaleńców państwem
Nie zatka nocą o tym myśląc
Kiedy robaczki świętojańskie
Będą świeciły smugą mglistą.
Słońce twe czerwcu żarem lutni
Zbolałe palce moje parzy
W malignie melodyjnej smutnej...”
(Guillaume Apollinaire, „Piosenka
niekochanego”, tłum. Adama
Ważyka).
13 czerwca 1886 roku, noc. Jezioro Starnberg, w pobliżu zamku Berg,
Bawaria. Przeczesywanie dna. Gdzieś z daleka napływają niewidzialne tony
cudownej muzyki Wagnera. Płoną pochodnie i drżą bosaki w dłoniach ludzi
macających dno. Po powierzchni nakrapianej ogniami ślizgają się
rozpaczliwe krzyki, które płoszą ptactwo śpiące przy brzegach. Furkot
poderwanych skrzydeł wybucha niczym burza oklasków wraz z ostatnim
taktem „Zmierzchu bogów...”.
O 19.30 zaczęto szukać. O 22.30 służący znalazł na brzegu kapelusz i
diamentową agrafkę króla, a potem parasol lekarza, który towarzyszył
królowi w spacerze. Późną nocą wyłowiono ciała. Zegarek monarchy zatrzymał
się na godzinie 18.54...
Zwłoki Ludwika znaleziono w miejscu, gdzie było tak płytko, iż stojący
człowiek miałby wodę do piersi. Zwłoki doktora Guddena w jeszcze płytszej
wodzie. Nie tonie się w misce.
210 Waldemar Łysiak – Wyspy bezludne
Cóż więc się stało? I dlaczego zginęli?
Poruszony świat przykrył trumnę króla Bawarii stosem kwiatów, słano je
nawet z Ameryki. W tym tysiące wiązanek od kobiet, dla człowieka, który
miał swoistą gynofobię: zerwał swoje jedyne zaręczyny, nigdy się nie ożenił,
unikał kochanek, a rozmawiał tylko ze spokrewnioną z nim cesarzową
Austrii, korespondencyjnie. Alpy kwiatów u podnóża Alp, jakby świat chciał
zasypać swoje wyrzuty sumienia.
Nie znaleziono odpowiedzi. Naiwność historyków, którzy o tym piszą,
mogłaby wyprowadzić trupa z równowagi. Mówiono i mówi się o
samobójstwie: że skoczył do wody, a Gudden próbował go ratować i utonęli
obaj. W wodzie, w której nie utonęłoby wyrośnięte dziecko. Mówiono też,
że król najpierw udusił Guddena, wrzucił jego ciało do wody i sam się
utopił. Spróbujcie się sami utopić wchodząc z brzegu w płytką wodę! A poza
tym autopsja wykazała, że przed utonięciem Ludwik doznał wylewu krwi, a
więc nie zabiła go woda. A poza tym człowiek ten brzydził się przemocą. A
poza tym nikt nie widział, co się stało... Tajemnica jego zgonu to jedna z
największych zagadek XIX-wiecznej Bawarii.
A poza tym XIX-wieczna Bawaria to diabelska wylęgarnia ludzi, których
udziałem staną się gwałtowne i tajemnicze, sławne zgony, tak jakby bóg
nagłej, nigdy nie wyjaśnionej śmierci, wybrał sobie ten czas, tę ziemię i jej
dzieci dla sprawdzenia swoich możliwości.
Był drugi dzień Zielonych Świąt 1828 roku, gdy w Norymberdze pojawił
się kilkunastoletni chłopak, który wzbudził sensację w mieście, następnie w
całej Bawarii, wreszcie w całej Europie i którego nazwano „Sierotą
Europy”. Ponieważ na kartce, którą mu podsunięto, nagryzmolił imię i
nazwisko: Kacper Hauser, jako taki przeszedł do historii i legendy. Potrafił
wymówić kilkadziesiąt słów, bełkotał, tak jak bełkoczą „wilcze dzieci”
(ludzie wychowani przez wilki i znajdowani w lasach). Nie znał prawie
żadnych atrybutów cywilizacji: chwytał ręką płomień, drewnianego konika
chciał karmić chlebem i prosił, by zdjęto człowieka wiszącego na krzyżu w
kaplicy. Z tego, co wyartykułował, zrozumiano, iż długo siedział zamknięty
w ciemnościach (w piwnicy lub ziemiance) i że do miasta przyprowadził go
„człowiek w czerni”.
Opiekunowie znajdy poduczyli go i przystosowali do życia w społeczności.
Dramat zaczął się w momencie, gdy Hauserowi pokazano wnętrza
norymberskiego zamku. Na ich widok krzyczał: „Ależ ja to znam!”,
„Pamiętam to!”, „Taki był mój dom!” itp. Raport z tej wizyty, wysłany
Ansbach przez burmistrza Norymbergi, ukradziono. Niedługo potem
zakapturzony mężczyzna wśliznął się do domu, w którym goszczono chłopca
i zadał mu cios w głowę czymś metalowym. Rana nie okazała się śmiertelna.
Waldemar Łysiak – Wyspy bezludne 211
3 kwietnia 1830 roku usłyszano strzał w pokoju
Hausera i znaleziono we krwi płynącej z rany na skroni.
Po odzyskaniu przytomności twierdził, że niechcąco
wystrzelił do siebie z pistoletu, który mu dano dla
samoobrony, lecz opisał zdarzenie w sposób
absurdalny, a nadto specjaliści zauważyli, że przy
strzale z tak bliskiej odległości skroń musiałaby zostać
osmalona prochem, zaś na jego skroni nie było ani
śladu osmalenia.
Sprawą zajął się prezes Trybunału Apelacyjnego w
Ansbach, Anzelm von Feuerbach. Rozpoczął
drobiazgowe śledztwo i zaszedł daleko, za daleko... W
jego memoriale z dochodzenia czytamy: „Kacper
Hauser najprawdopodobniej nie jest dzieckiem
nieprawym, lecz legalnym. Gdyby był owocem związku
nieślubnego, nie używano by tak okrutnych środków, by
się go pozbyć (...) Są tu zaangażowane zbrodniczo
osoby znane i zamożne, które wobec nadziei związanych
z powodzeniem mordu zatykają usta każdemu, kto zbyt
dużo wie. Ani zemsta, ani nienawiść nie leżą u podłoża
tej sprawy. Dziecko usunięto, by przynieść bezprawne
korzyści innemu dziecku, które tym sposobem zyskało
prawa, przywileje i bogactwa Hausera”. Pisząc to
Feuerbach automatycznie znalazł się w szkarłatnym
kręgu osób, które za dużo wiedziały.
Tymczasem na scenie dramatu pojawił się „deus ex
machina” lord Stanhope. Mamił Hausera złotem i
obietnicą adopcji, kokietując jednocześnie Feuerbacha,
zaś śledztwo starał się przerzucić na tereny... węgierskie.
Wmawiał chłopcu, że wyjawi mu sekret jego
pochodzenia w zamian za... prywatne notatki Kacpra.
Gdy wyszło na jaw, że przeszłość i teraźniejszość
Anglika są zaszargane (był agentem Metternicha,
jezuitów i licho wie czyim jeszcze) — Stanhope ulotnił
się.
W końcu roku 1831 Feuerbach przeniósł Hausera z Norymbergi do
Ansbach, by mieć go pod okiem. W swoim memoriale sugerował, iż życie
Hausera jest kartą w grze dynastycznej „domu badeńskiego”, a sam znajda
to syn Wielkiej Księżnej Badenii, adoptowanej córki Napoleona I, Stefanii
de Beauharnais, porwany przez morganatyczną linię tego domu. W świetle
Kacper Hauser
(litografia wg.
Rysunku I. G.
Laminita, 1828).
„Człowiek w
czerni” prowadzący
Kacpra do
Norymbergi (rys.
Pichard).
212 Waldemar Łysiak – Wyspy bezludne
późniejszych badań historyków teza Feuerbacha nosi
cechy prawdopodobieństwa; faktem jest też, że Stefania
de Beauharnais zmarła w roku 1860 przekonana, iż
„Sierota Europy” był jej ukradzionym dzieckiem.
Ja zaś umrę przekonany, że Feuerbach był
samobójcą: w roku 1832 przekazał memoriał
bezpośrednio (z pominięciem kancelarii dworskiej) na
ręce bawarskiej królowej-matki, wywodzącej się z
„domu bodeńskiego”, którego morganatyczna linia
dopiero co (1830), po kilkunastu latach intryg i
morderstw, zdobyła władzę w Badenii. W swej
naiwności sądził że treść dokumentu nie przedostanie
się do wiadomości „zbrodniczo zaangażowanych osób”
na dworze. Ku jego zaskoczeniu odpowiedź, którą
otrzymał, pełna była sformułowań o „niepolityczności
nadawania rozgłosu”, nakazów „czekania do czasu
porozumienia się w przyszłości” i streszczała się do
słowa: m i l c z e ć!
Ale Feuerbach nie zamierzał milczeć i kontynuował śledztwo, aż znalazł
coś rewelacyjnego (jak oświadczył córce Szarlotcie). W kilka dni później
zabrał swą rewelację do grobu; został otruty. „Poczta Poranna” przypomniała
wówczas wcześniejsze nagłe zgony ludzi, którzy przypuszczalnie wiedzieli o
Hauserze zbyt wiele. To uciszanie wiedzących
trwało jeszcze długo. Gdy w początkach XX
wieku Jakub Wassermann pisał głośną powieść
„Kacper Hauser czyli Ociężałość Serc”,
zwróciła się doń korespondencyjnie pewna
Niemka, informując, że jej pradziadek, bawarski
mąż stanu zamieszany w „aferę Hausera”,
z tego powodu odebrał sobie życie.
Hauser zginął 14 grudnia 1833 roku w
ansbachskim parku Hofgarten. Otrzymał cios
sztyletem od „człowieka w czerni”, którego
ubezpieczało dwóch kompanów. Konał trzy
dni, całkowicie przytomny. W miejscu, w
którym dopadł go morderca, postawiono
gotycką kolumnę z napisem: „Tutaj nieznany
zabił nieznanego”. Na grobowcu wyryto: „Tu
spoczywa Kacper Hauser, zagadka swej epoki.
Tajemniczo zrodzony, tajemniczą miał śmierć”.
Domniemana
matka Kacpra,
Stefania de
Beauharnais,
adoptowana córka
Napoleona
Eksponowany w muzeum w Ansach
płaszcz, który miał na sobie Hauser
w chwili gdy zadano mu śmiertelną
ranę. Białym kółkiem zaznaczono
miejsce wbicia sztyletu.
Waldemar Łysiak – Wyspy bezludne 213
Do dzisiaj tajemnica tego znajdy rywalizuje z „żelazną maską” Ludwika
XIV o miano największej zagadki historycznej czasów nowożytnych. Setki
autorów pisało o „Sierocie Europy”. Przez cały XIX wiek śpiewano o nim
ludowe ballady i pokazywano na jarmarkach ilustracje obrazujące jego
dramat. Obecnie „hauserolodzy” koncentrują się głównie na analizie psychosocjologicznej,
eksponując duchową samotność i obcość bawarskiego
„dobrego dzikusa” w cywilizowanym społeczeństwie (tak też uczynił
Herzog sławnym filmem „Każdy dla siebie i Bóg przeciw wszystkim”, po
którym jeden z krytyków pytał: „Czy zyskawszy wiedzę o ludziach Hauser
zrozumiał, że jest od nich tak samo odcięty jak wtedy, gdy siedział w
piwnicy?”).
Z kolei problematyka współczesnych zainteresowań Hauserem w aspekcie
zagadki politycznej przestała się skupiać na pytaniach: „dom badeński?” czy
„dom bawarski?”, na spekulacjach, iż Hauser to nieślubny syn Napoleona,
bądź na rozważaniu, czy śmierć znajdy była mordem politycznym, gdyż to
ostatnie nie ulega wątpliwości. Ten „wątek polityczny” pojawia się dzisiaj w
wersji teozoficznej lub mesjanistyczno-okultystycznej. Według niej Hauser
miał odegrać na arenie Europy rolę Mesjasza (w Szwajcarii ukazuje się
periodyk pt. „Kacper Hauser — dziecko Europy”), rolę decydującą dla
kontynentu w odwiecznych zapali Dobra ze Złem, rolę zbawiciela.
Najbardziej zdecydowany partyzant tej teorii (mającej już prawie sto lat),
Peter Tradowsky, w książce „Kacper Hauser czyli Walka o Ducha,
przyczynek do zrozumienia wieków XIX i XX” (1980), wysunął paralelę
między śmiercią Kacpra a Golgotą Chrystusa, i następnie orzekł: „Hauser,
jako następca tronu Badenii, miał z Karlsruhe nadać społeczny kształt temu,
co dla Europy Środkowej stworzył duch Goethego”. Można się z tym
zgodzić o tyle, że „duch Goethego” — Goethego tak bardzo przecież
zakochanego w Napoleonie, iż dla wielu Niemców graniczyło to z prostacko
pojmowaną „zdradą narodową” — to duch napoleońskiej idei zjednoczenia
Europy na bazie antyfeudalnych praw, duch wyzwolenia ludów. Zabrakło
mu kontynuatora po upadku Bonapartego. Tradowsky zawęża sprawę do
samych Niemiec, suponując, że w momencie decydującym — podczas
Wiosny Ludów (1848) — zabrakło Niemcom Hausera jako
charyzmatycznego przywódcy, który na czele żywiołów demokratycznych
przeciwstawiłby się potędze niemieckiego Zła symbolizo-wanego przez
Prusy.
Dobrze — ale co ma z tym wspólnego Ludwik II Wittelsbach? Ma,
cierpliwości!
Ludwik zawsze mnie intrygował; wiele czytałem na temat dramatu w
jeziorze Starnberg i w końcu moja zmęczona głowa urodziła sen. Był to
214 Waldemar Łysiak – Wyspy bezludne
Neuschwanstein od strony wjazdowej.
Waldemar Łysiak – Wyspy bezludne 215
przedziwny koszmar, w którym grałem rolę satrapy pragnącego zaspokoić
swą ciekawość. W tym celu wezwałem szefów policji, wywiadu oraz
kontrwywiadu i zapytałem kto jest najmądrzejszy na świecie. Odparli, że ja.
Zapytałem więc kim jest drugi mądry. Wówczas oni wymienili nazwisko
laureata nagród Nobla i Lenina, człowieka, który w oczach ludu był
prorokiem i świętym.
— Gdzie jest ten człowiek?
— U nas, ekscelencjo.
— Ach tak... To świetnie, a gdzie mieszka?
— U nas, ekscelencjo.
— Kretyni! — wrzasnąłem — to jasne, pytam gdzie konkretnie mieszka!
— U nas, ekscelencjo.
Stropiłem się.
— Za co?
— Profilaktycznie, z dekretu o ochronie naszego środowiska, ekscelencjo.
W celi siedział starzec nieruchomy jak posąg z wosku. Na mój widok
podniósł tylko spokojne oczy, w których dostrzegłem pogardę i obojętność.
Poczułem się zelżony tym wzrokiem. Czekaj mądralo — pomyślałem —
zobaczymy, czy ci pomogą twoje nagrody, dyplomy i tytuły. Ale najpierw
mi poradź, a dopiero potem zrobię ci „kuku”. Przerwałem milczenie:
— Wiesz kim jestem?
— Kukułką — odpowiedział, uśmiechając się.
Zadrżałem i przeszło mi przez myśl, że nie chciałbym być sądzony przez
tego człowieka.
— Masz rację — rzekł starzec — kazałbym cię bowiem powiesić.
Wtedy pojąłem, że on czyta myśli i przypomniałem sobie skąd znam jego
twarz: była to twarz Awicenny*.
— Co wiesz o mnie?
— Żeś przyszedł po radę — uśmiechnął się znowu.
Usiadłem obok niego na pryczy i ubrałem swój głos w nową szatę:
— Wybacz mi złe myśli, ale ja... ja myślałem tak umyślnie, chcąc się
przekonać, czy naprawdę czytasz w cudzych myślach i widzisz wnętrze
serca. Spojrzyj jednak jeszcze głębiej, a ujrzysz, że mam dla ciebie wielką
cześć i gotów jestem natychmiast zwrócić ci wolność, jeśli tylko powiesz mi,
jak znaleźć klucz do tajemnicy Ludwika.
— To proste — rzekł profesor — mówi o tym pewien stary rysunek.
— Gdzie on jest?
* — Patrz wyspa nr 18.
216 Waldemar Łysiak – Wyspy bezludne
— Widziałem go za granicą, pamiętam w której bibliotece. Jeśli chcesz
go mieć, musisz mnie tam posłać...
— A ty go przywieziesz?
— Nie, ja go przyślę, przyjacielu, byś mógł go wypytać na przesłuchaniu
piątego stopnia. On ci wszystko powie.
Wolałem nie ryzykować tortur — był stary i mógłby umrzeć. Pozwoliłem
mu wyjechać. Nad ranem otrzymałem list. Wewnątrz znajdowała się odbitka
fotograficzna z naszkicowaną twarzą młodego człowieka, a na odwrocie dwa
angielskie słowa: GO HOME! Chciałem się przyjrzeć tej twarzy, lecz przez
okno wpadły promienie słońca i zadzwonił budzik. Długą chwilę nie
otwierałem oczu, pragnąc dogonić odpływającą marę, na próżno. W
niezliczone wieczory marzyłem, iż sen powróci, ale nie chciał.
Kilka lat później, gdy Werner Herzog otrzymał w Cannes specjalną
nagrodę jury za „Każdy dla siebie i Bóg przeciw wszystkim”, jeden z tygodników
zamówił u mnie esej o Hauserze. Sięgnąłem do literatury
źródłowej, m.in. po zapiski pierwszego wychowawcy Kacpra, profesora
gimnazjalnego w Norymberdze, Georga Daumera. I tam znalazłem twarz z
mojego snu! Daumer nazwał ją „głową”, pisząc:
„Głowa” narysowana
przez Hausera.
Waldemar Łysiak – Wyspy bezludne 217
„Któregoś dnia w listopadzie zastałem Hausera rysującego męską głowę,
a właściwie portret. Kacper wyjaśnił mi, że widzi tę głowę (...) Był wtedy w
swoistym transie, w stanie duchowego napięcia, bez którego zapewne nic by
nie narysował. Dopiero po jakimś czasie dorysował włosy, ale głowy już
wtedy nie widział, więc zrobił to nieporządnie, na podstawie mglistego
wspomnienia (...) Gdy po śmierci Hausera odwiedził mnie hrabia Stanhope,
by uczynić ze mnie sojusznika w swej odrażającej polemice, pokazałem mu
ów wizjonerski rysunek, co nie sprawiło mu przyjemności. Odłożył go
natychmiast, z przestrachem — jakby się go bał”.
Poddałem tych kilka zdań tak dokładnej weryfikacji, że nawet przesłuchanie
dziesiątego stopnia nie wycisnęłoby z nich więcej. Najpierw
zapytałem: czego przestraszył się lord Stanhope, patrząc na „wizjonerski
rysunek” Hausera? I jaki to może mieć związek z Ludwikiem? Znalazłem
jeden: ów Anglik był pederastą; realizując intrygę polityczną, próbował przy
okazji uwieść Kacpra: pisano, że zapałał do chłopca „obrzydliwą miłością”,
co mieli mu za złe opiekunowie znajdy. Być może pedały mają jakiś siódmy
zmysł, bo Ludwik II Bawarski również przedkładał pięknych cherubinów
nad kobiety i chociaż jego pederastia była bardzo „ściszona” (możliwe, że
tylko platoniczna), to jednak nie ulega wątpliwości. I być może
dopatrywanie się w tym jakiegoś związku jest równie bezsensowne, co
porównywanie nieprzyjaznych i nie popartych żadnymi dowodami opinii,
które lansowano zarówno po śmierci Hausera (zwariowany mitoman,
popełnił samobójstwo dla zdemonizowania swej legendy), jak i Ludwika
(obłąkany mitoman-samobójca), ale jeśli rzeczywiście „są na świecie rzeczy,
o których nie śniło się filozofom”, to ja mam prawo do surrealistycznych
snów.
Wcale nie twierdzę, że „głowa” narysowana w transie niezdarną ręką
Hausera, to z pewnością twarz Ludwika II Bawarskiego. Ale dziwi mnie, że
nikt dotąd nie zauważył pewnej tragicznej konsekwencji w śmiertelnym
łańcuchu Wittelsbachów, zaczynającym się od jeziora Starnberg — jakby
jakieś straszliwe przekleństwo lub fatum spadło w ostatnim piętnastoleciu
minionego wieku na ten ród, na którego ziemi (jeśli nie z jego inicjatywy)
zginął w roku 1833 Kacper Hauser. Ludwik Wittelsbach zostaje wyjęty z
wody w 1886. Jego kuzynka, Zofia Wittelsbachówna, jedyna kobieta, z którą
był zaręczony, płonie żywcem w 1897. Jej siostra, cesarzowa Austrii,
Elżbieta Wittelsbachówna, jedyna kobieta, z którą się rozumiał, pada pod
ciosem sztyletu (pilnika) w 1898. Wcześniej (1889) jedyny syn Elżbiety,
arcyksiążę Rudolf, popełnia niezwykle tajemnicze samobójstwo (lub
218 Waldemar Łysiak – Wyspy bezludne
„samobójstwo”)*, znane jako „dramat w Mayerlingu”. Żeby wymienić tylko
te okropności.
Daumer w swoich notatkach co krok podkreśla ogromne predyspozycje
paranormalne Hausera. Znajda był niezwykłym medium telepatycznym i
magnetycznym, m.in. „odczytywał” jakie gesty wykonuje się za jego
plecami, wyczuwał promieniowanie ukrytych metali i minerałów, dziwnie
oddziaływał na zwierzęta etc. Wiedziałem, że takie fenomeny wykonują
profetyczne rysunki, ale to nie posunęło mnie do przodu ani o krok.
Pozostawała jeszcze sprawa dwóch słów na odwrocie rysunku, który
ujrzałem w sennym koszmarze. Początkowo nie przywiązywałem do nich
wagi: Napisy: YANKEE GO HOME! „Jankesi wynocha!”, dokładnie:
Jankesi, idźcie do domu!”) pojawiają się na murach w tych krajach, które
tyranizują Amerykanie. W państwie z mojego snu musiałem być
marionetkowym satrapą przysłanym przez USA i dlatego profesor nie
odmówił sobie satysfakcji warknięcia do mnie: „Paszoł won!” — tak to
sobie tłumaczyłem. Dopiero kiedy wpadła mi w ręce książka Krzysztofa
Borunia i Stefana Manczarskiego „Tajemnice parapsychologii”, w której
przeczytałem wzmiankę o najsławniejszym brytyjskim medium
okultystycznym XIX wieku, Danielu Dunglasie Hornie — coś mnie tknęło.
* — Kilka miesięcy po napisaniu przeze mnie tego rozdziału ostatnia cesarzowa Austro-Węgier, Zyta,
ujawniła w wywiadzie dla „Neue Kronen Zeitung”, że arcyksiążę Rudolf został zamordowany z pobudek
politycznych.
Przyjaciółka Ludwika
II, cesarzowa Elżbieta
Ludwik II w mundurze
wojskowym.
Ludwik II w stroju koronacyjnym.
Waldemar Łysiak – Wyspy bezludne 219
Sięgnąłem do źródeł angielskich, by dowiedzieć się, że Home dokonywał
istnych „cudów” spirystycznych, że mimo wielu testów nigdy nie
stwierdzono, by oszukiwał, i że jego życie oraz działalność to wciąż orzech
do gryzienia dla nauki. Dowiedziałem się też, że podróżował po Niemczech.
Ale najbardziej frapujące było to, że Home urodził się w roku śmierci
Hausera (1833), a zmarł w roku śmierci Ludwika (1886), osiem dni po nim.
Zrozumiałem, że napis: GO HOME znaczył: „Idź do Home’a (zwróć się do
Home’a)”, ale jak mogłem udać się z prośbą do kogoś, kto zmarł przed stu
laty? Świadomość, iż Home był tym, który w i e d z i a ł, okazała się na
jawie bezużyteczną. Stanąłem w miejscu, przekonany, że istnieje krwawy
związek między Hauserem a Wittelsbachem — nie mogąc tego udowodnić.
Mogę tylko udowodnić, że obaj należeli do świata bajek. Kacper znalazł
się tam mimowolnie, stając się bohaterem legendy za sprawą swych wrogów
i Feuerbacha. Ludwik sam stworzył sobie ten świat.
Był synem Maksymiliana II, króla, poety i filozofa. Był Wittelsbachem —
a Wittelsbachowie to był jeden z najstarszych domów panujących w Europie.
Był piękny — miał kobiecą twarz. Urodził się 25 sierpnia 1845 roku w
monachijskim pałacu Nymphenburg. Otrzymał staranną edukację domową.
Ojciec chciał go posłać na uniwersytet, lecz Ludwik Otton Fryderyk
Wilhelm sprzeciwił się — nie cierpiał tłoku. Od dziecka był milczący,
wrażliwy, nerwowy, rozpoetyzowany i zakochany w średniowiecznych
legendach oraz w samotności. W wieku osiemnastu lat ogłoszono go
pełnoletnim i w marcu 1864 roku zasiadł na tronie, inicjując rządy listem,
który adiutant zawiózł do Wagnera. List był okrzykiem: przybywaj!
Dzisiaj Richard Wagner to mocna kolumna w świątyni muzyki. Wtedy
był to najwyżej drewniany słupek w parkanie otaczającym tę katedrę; nikt
nie chciał Wagnera. I to nie dlatego, że policja niemiecka ścigała go za
udział w rewolucyjnym ruchu Wiosny Ludów, prześladowanie polityczne
tylko zdobi artystę — nie chciano Wagnerowskiej muzyki. W Paryżu jego
„Tannhäuser” został wygwizdany. W Wiedniu odrzucono „Tristana i Izoldę”
jako rzecz niewykonalną. Dnem artysty nie jest porażka utworu, lecz
obojętność wobec jego twórczości. Wagner znalazł się na dnie... i usłyszał
pukanie od dołu. Pukał nieznany osiemnastolatek w koronie.
Kilka lat wcześniej Ludwik uprosił ojca, by wziął go na przedstawienie
„Lohengrina”. Sala była zdegustowana, oprócz niego — on się przejął. Teraz
pisze do Wagnera: „Najdroższy przyjacielu”, ściąga go do Monachium, daje
pałac, finansuje, wystawia „Tristana i Izoldę”, i otwiera królewską szkołę dla
propagowania idei Wagnerowskich w muzyce. Reforma Wagnera (dramat
muzyczny) poczyna zdobywać rozgłos dzięki protektorowi, który jak
czarnoksiężnik wyjął go z nicości. Wagner odbija się od dna: słupek
220 Waldemar Łysiak – Wyspy bezludne
wkroczył do nawy i rośnie. Można zaryzykować twierdzenie, że bez
Ludwika II nie byłoby Wagnera. Już to samo wystarcza na
usprawiedliwienie zachwytów, jakimi obdarzyli później tego władcę pisarze
i poeci, Apollinaire, d’Annunzio, Lemaitre, Pujo, Barrès, Björnson,
Pirandello i Paul Verlaine, który krzyczał: „Pozdrawiam Cię, jedyny królu w
tym stuleciu nędznych monarchów, brawo, Sire!”.
Nie ma róży bez kolców. Mieszczuch monachijski lubił dobre piwo i
dobrych grajków w piwiarni, lepsi nie byli mu potrzebni. W mieście
podniosła się wściekła wrzawa przeciw trwonieniu pieniędzy na królewskiego
muzykanta. Co prawda Ludwik opłacał swą wagneriadę z własnej
listy cywilnej i własnych długów, ale piwoszom to za jedno:
Wagner raus! Powtórka z rozrywki — ci sami ludzie w roku 1847 krzyczeli:
Montes raus! przeciw tancerce, pięknej i kosztownej metresie Ludwika
I (dziadka Ludwika II) i wygnali ją. Dla obu Ludwików monachijski „vox
populi” nie był głosem Boga: Wagner opuścił Bawarię tak samo, jak Lola
Montes. Będzie z daleka czerpał opiekę czarodziejskiego króla i
korespondował z nim. Umiłowanie muzyki nigdy w Ludwiku nie wygaśnie,
może dlatego Guy de Pourtalès za trzy symbole romantyzmu uznał: Liszta,
Chopina i Ludwika II, którego nazwał „królem-Hamletem”.
Drugi zawód przynosi mu polityka. W roku 1866 wojska bawarskie są
sprzymierzeńcami Austriaków walczących z Prusami, których drapieżność
widzą już nawet ślepi. Młody Wittelsbach, przebrany za rycerza Okrągłego
Stołu, w błękitnej tunice i czarnym płaszczu, przebiega oddziały. Ale bitwa
pod Sadovą kończy się klęską i Prusy szybko zmierzają ku dominacji nad
Niemcami. Ludwik pisze do Wagnera: „Wszędzie zapanował duch
ciemności. Widzę tylko kłamstwa i zdrady. Traktaty są zrywane, przysięgi
tracą resztki ważności, ale ja nie tracę nadziei, że z Bożą pomocą uchronię
niepodległość Bawarii”. Szantażowany przez Bismarcka, który grozi
Bawarczykom odebraniem tej niepodległości, Wittelsbach daje swych
żołnierzy zwycięzcom na wojnę z Francją (1870), a potem wysyła do króla
Prus Wilhelma list, ofiarowując mu w imieniu wszystkich Niemców koronę
cesarską (a właściwie przepisując słowo w słowo to, co mu podyktował
Bismarck). W nagrodę za tę przysługę Bawaria wchodzi w skład Rzeszy ze
swoją autonomią. Czarne myśli w ulubionym eremie Wyspy Róż na jeziorze
Starnberg. Do Wagnera: „To nędzne cesarstwo budzi moje politowanie, a
wypadki z lat 1870-71 zatruły mi egzystencję”.
Kolców zrobiło się więcej niż róż. Róże podeptali Prusacy — znienawidził
Prusaków. Bierze sobie odwet przydeptanej mrówki: przestaje angażować
pruskich artystów, którzy się garną, bo uczynił z Monachium
stolicę prawdziwej kultury i sztuki, pruskich muzyków wyrzuca ze swej
Waldemar Łysiak – Wyspy bezludne 221
armii i rezygnuje z usług świetnego pruskiego dentysty; prusactwo to
mierzwa, którą gardzi, szanuje tylko Bismarcka, co w zupełności rozumiem,
chociaż ten polakożerca podniecał Rosjan tłumiących wolnościowe zrywy
mej ojczyzny: „Bijcież Polaków, by im się żyć odechciało; współczuję im,
ale jeśli chcemy przetrwać, nie mamy innego wyjścia niż ich wytępienie. Wilk
też nie jest winien, że Bóg stworzył go takim, jakim jest, i jeśli ktoś go
dopadnie, zabija go za to”. Gdyby bocian z Bismarckiem wylądował na
dachu polskiego domu, mielibyśmy lepszą historię, lecz bociany roznoszące
mężów stanu tej klasy omijały Polskę w tamtej dobie.
„Wypadki z lat 1870—71” kompletnie zniechęciły Ludwika do wojny i
polityki. Na historyczne zwycięstwo Prusaków pod Sedanem wypiął się w
sposób ostentacyjny — nie chciał nawet przeczytać depeszy o nim, co stało
się głośne w całej Europie. Swoim żołnierzom-wartownikom kazał
poustawiać sofy, żeby się nie przemęczali; żołnierzy-wojowników wykreślił
wraz z wojną z pamięci. Gdy Monachium wizytowały głowy obcych państw,
wyjeżdżał na prowincję, by się z nimi nie widzieć. Odtrącił ster polityczny
kraju, zostawiając rządy ministrom, z którymi porozumiewał się listownie.
W Bawarii dbał o dolę ludu i o sztukę, lecz resztę spraw wewnętrznych,
podobnie jak dyplomację międzynarodową, uznał za „persona non grata” w
swoim życiu. Jak mogło być inaczej, skoro główną namiętnością bawarskich
polityków była wówczas zaciekła walka między zwolennikami pruskiego
„Kulturkampfu” a tzw. starokatolikami? Wszelka nietolerancja i jej
pochodne budziły w Ludwiku wstręt.
Miał najzwyczajniej dosyć owego „misterium iniquitatis”, tajemnicy zła,
która przewija się brudną nicią przez historię świata. Mordy i
przeniewierstwa, okrucieństwo i zdrada, gwałt i podłość; wojny, na które
ludzie nie mają ochoty, a muszą w nich ginąć; polityka, która jest szalbierstwem,
a udaje dobroczynność; rewolucje, które pożerają rewolucjonistów
i dostarczają ludom śmiertelnego zawodu; władza, która zastępuje
kulturę i naukę, ogłupia i sprawia, że możny źle słyszy wołanie od dołu.
Barbarzyńska czeluść, gdzie lemurowate marionetki napadają na siebie i
celebrują odrażający balet, który prowadzi do autodestrukcji. Cóż pozostaje
nad przygodę wewnętrzną w fatalistycznym kosmosie zła, o którym Balzac
mówił: ludzkość nie waha się między dobrem a złem, lecz między złem a
gorszym”. Ludwik Wittelsbach wybrał dobro, ideał niedosiężny, lecz inny
mędrzec, G. B. Shaw, naucza: „Ideały są jak gwiazdy. Nie można ich
osiągnąć, ale można się według nich orientować”. Skierował swój okręt ku
gwieździe samotnej bajki.
Samotność na „Bawarskim Morzu”, jeziorze Chiemsee, w łódce i
przebraniu Lohengrina. Samotność na jego wyspach. Samotność na Wyspie
222 Waldemar Łysiak – Wyspy bezludne
Róż. Samotność w leśnych ustroniach. Samotność w pustych zamkach,
bezkresnych górach i chłopskich chałupach. Dwór złożony z sekretarza,
fryzjera, kilkunastu służących oraz tyrolskich górali, gdy sypiał na skałach
owinięty pledem. Długie rozmowy z samym sobą — coraz rzadziej
rozmawiał z ludźmi, a z tymi, którzy nie znali się na sztuce, muzyce i poezji,
w ogóle nie chciał rozmawiać. Samotność w ruinach i dudniące tony
„Pierścienia Nibelunga”. Królewska melancholia podczas wielkich
przedstawień teatralnych i operowych, przy zamkniętych drzwiach,
bez publiczności, dla jednego widza. Siedział w swej loży nad oceanem
pustych foteli, a muzycy i aktorzy grali tylko dla niego. Była w tym
realizacja maksym Tyberiusza („Dopiero w samotności jesteś w
towarzystwie”) i Ortegi y Gasseta („Dopiero w samotności człowiek jest
naprawdę sobą”).
Najukochańsza, krystaliczna samotność nocna — rozbrat z ostrym
światłem, które wydobywa szpetotę życia — stała się jego nałogiem. Żył w
nocy, która ofiarowuje azyl introwertykom, Eldorado poszukiwaczom
przygód wewnętrznych, dyskrecję schadzkom z wielomówiącymi ustami
ciszy; w nocy, o której Antoni Kępiński pisze w „Rytmie życia”:
„Dzień to panowanie rozsądku i rzeczywistości, noc — to władztwo
tajemnych sił, dzikich namiętności, ekstazy, olśnienia i panicznego lęku.
Człowiek nie może żyć tylko dniem, potrzebna mu jest też noc. Stąd jego
tęsknota za psychozą, za innym «widzeniem świata», oderwaniem od
rzeczywistości”.
Przez całe życie nosił w sobie tęsknotę za dobrem zwyciężającym zło —
za światem bajek, który jest odwiecznym ludzkim protestem przeciw
wrednej codzienności. Zmaterializował to budując zamek z tej bajki, w
której pocałowane księżniczki nie przemieniają się w ropuchy, błędni
rycerze nie gwałcą Kopciuszków, królewny sypiające z siedmioma krasnoludkami
naraz nie łżą, że siniaki mają od groszka leżącego pod siódmym
piernatem, wilki nie noszą kapturków, złote rybki nie są piraniami, flecista z
Hameln nie gra zagłuszających hymnów, Wyrwidęby nie obdzierają z piór
rajskich ptaków i Cesarzowa Śniegu nie depcze Konikiem Garbuskiem
ogrodów, w których kwitną róże.
Nazwano Ludwika po śmierci „budowniczym zamków ze snu”. Ale ze snu
był tylko jeden. Reszta to były pastiszowe reprodukcje zamków istniejących,
rzecz praktykowana od starożytności: chiński cesarz Szy-huan-ti wzniósł 270
pałaców, z których każdy był kopią pałacu jakiegoś pokonanego przezeń
wroga; kalif Harun ar-Raszyd, pragnąc złagodzić tęsknotę greckiej
niewolnicy, wybudował dla niej kopię rodzinnego miasta; pewien
macedoński bogacz w Resen nagrodził syna za zrobienie dyplomu kopią
Waldemar Łysiak – Wyspy bezludne 223
Neuschwanstein w porannej mgle.
224 Waldemar Łysiak – Wyspy bezludne
zamku znad Loary; w Epcot na Florydzie odtworzono wenecki plac św.
Marka z campanilą; przemysłowiec irański, Habib Szabet, za 15 milionów
dolarów postawił w Teheranie kopię Petit Trianon... Ludwik II miał nie tylko
pastisz Trianon (Linderhof), lecz i quasi-kopię Wersalu (Herrenchiemsee) z
zazdrości o potęgę Ludwika XIV: z tęsknoty za koroną, której nie można
upokorzyć wygnaniem Loli Montes i Richarda Wagnera. I może również z
ciekawości, czy „Król-Słońce” zakrył płócienną czarną maską, którą legenda
zwie maską z żelaza, najszpetniejszą gębę we Francji, gdyż on sam kazał
nosić czarne maski swym lokajom, których fizjonomie kłóciły się z
poczuciem piękna. Takie same maski, jak ta, którą miał na twarzy morderca
z parku Hofgarten. Albo jak ta, którą mógłby założyć ktoś, kto chciałby
zabić bawarskiego króla — mógłby się zbliżyć doń bez kłopotów, udając
służącego w masce...
W Linderhofie i w Herrenchiemsee, wśród ścian i obrazów składających
hołd Ludwikowi XIV, czuł się władcą absolutnym w stylu wielkiego
Burbona — grał przed lustrem swój teatr wszechwładzy, o której marzył od
dzieciństwa (pierwsze francuskie słowa, jakich go nauczono, brzmiały:
,,l’état c’est moi!”*). Ale nie te dwa pomniki mocarstwowej nostalgii
stanowiły najwyższy szczebel w drabinie jego budowlanych marzeń.
Ukochany zamek ślicznego Wittelsbacha, dla którego „piękno wyznaczało
jedyną formę miłości” (co podkreślał de Pourtalès), zrodził się z
mediewalnych klechd; był to jeden z tych zamków, do których ludzie
chronią się zawsze w skrytym przeświadczeniu, iż rzeczywistość jest
brzydkim słowem, przypuszczalnie wymyślonym przez cudzoziemców.
Niektórzy nawet stawiają wielkie makiety takich zamków, jak dr Harry
Fournier w Agrili (koło Filiatry, na Peloponezie). Lecz to nie to samo, co
wznieść prawdziwy średniowieczny zamek, który jest bardziej prawdziwy od
autentycznych. Na to trzeba mieć królewską wyobraźnię.
W roku 1867 Ludwik dowiedział się, że zamek Pierrefonds został
odbudowany w duchu romantycznego historyzmu przez sławnego Viol-letle-
Duca, który uważał, iż zna się na architekturze średniowiecznej lepiej od
muratorów średniowiecza, więc „poprawiał” zabytki, nadając rekonstruowanym
kształty „czystsze stylowo” od pierwotnych. Nagła myśl: w Bawarii
można zrobić to samo z jakimś zrujnowanym zamczyskiem!... Tak, lecz to
byłaby tylko półbajka a la Viollet-le-Duc. To oznaczałoby stchórzyć. Nie
mylił się. To był wybór między porwaniem dziewczyny z jej domu a
opłaceniem dziewczyny w domu publicznym. Zdecydował się na fantazję
zamiast metody.
* — „Państwo to ja!” — słowa przypisane (przez Voltaire’a, o czym jednak mało kto wiedział)
Ludwikowi XIV.
Waldemar Łysiak – Wyspy bezludne 225
Neuschwanstein w złotej jesieni
226 Waldemar Łysiak – Wyspy bezludne
Pod budowę wyznaczył zalesione wzgórze nad Alpsee („To najpiękniejsze
miejsce na Ziemi — pisał do Wagnera — święte i niedostępne”).
Projektantom mającym mu przedstawić propozycje wyjaśnił, że nie idzie o
drętwy neogotyk, w którym nie chciałby zamieszkać żaden gnom lub
strzyga, lecz o przyjaciela: „Moje zamki to moi najlepsi przyjaciele”. Wybrał
projekt... dekoratora teatralnego (oczywiście!), Christiana Planka, pełen
baśniowych wież, kłujących niebo iglic, galerii, krenelaży, machikuł,
biforiów i triforiów, i 15 września 1869 roku położono kamień węgielny pod
zamek Neuschwanstein.
Zamierzenie było ogromne, na miarę Renu złota. Gdy jako król odwiedził
Paryż, jeździł omnibusami i żył skromnie jak student, ale Neuschwanstein
miał być kolejnym cudem świata, więc nie skąpił pieniędzy — nie oszczędza
się na najlepszym przyjacielu.
Budowa kamiennej pustelni (najbliższa miejscowość: Füssen) trwała
prawie dwadzieścia lat. Rosły z wulkaniczną ekspresją mury jakby wyjęte z
graficznych majaków Gustawa Dore, wnętrza nasycały się malowidłami,
które śpiewały Wagnera (cykle „Lohengrina” i „Tannhausera”), a on czekał
na swą Bezludną Wyspę w jej przedsionku na Wyspie Róż, odbierając
tajemne, półszyfrowane listy od kuzynki Elżbiety, owej dziwnej cesarzowej
Austrii, która tak samo nienawidziła życia dworskiego i polityki (jak również
Solomko, Fantazja
Waldemar Łysiak – Wyspy bezludne 227
życia małżeńskiego: mężowi, cesarzowi Franciszkowi Józefowi, podsunęła
kochankę, piękną aktoreczkę, by odzyskać całkowitą wolność) i którą Barrès
nazwał „Cesarzową samotności”. Listy były adresowane do „Orła” przez
„Kolombinę”. Z różnych miejsc, gdyż ona szukała ucieczki od rzeczywistości
wędrując jachtem „Miramar” po Adriatyku i Morzu Egejskim, i tak jak
on budując sobie kamienne miraże (pałac Achilleion na wyspie Korfu).
Pisała: „Samotność jest silnym pokarmem”. Rozumieli się wybornie.
W pierwszych latach przedostatniej dekady stulecia we wnętrzach
Neuschwanstein, uwolnionych od czasu bieżącego (jak w kasynach Las
Vegas, w których nie ma zegarów), można już było mieszkać, chociaż całość
ukończono dopiero po śmierci romantycznego króla. Znany historyk
francuski, Jacques Bainville, krzywi się w swej biografii Ludwika: to nie jest
prawdziwa sztuka, nie ma w tym stylu. A kto mówił o sztuce, panie
Bainville? Mowa była o bajce, która jest esencją sztuki. I o jaki styl chodzi?
Czy Bóg miał jakiś styl? Stworzył małpę i polityka, orła i świnię, pianino i
bałałajkę, winogrona i muchomory, kobiety i żony, rewolucję i obstrukcję,
istny bazar. Gdzie tu styl? Kobieta i orzeł, w porządku, ale po cholerę
kangura? W Neuschwanstein jest marzenie — coś lepszego od stylu, który
przemija.
Walt Disney zapragnął skopiować ten wyczyn, wznosząc w Disneylandzie
Zamek Śpiącej Królewny, w którym widać wyraźne zapożyczenia z
Neuschwanstein. Jest to pokrewne Neuschwanstein. Tak jak milutki osiołek
jest krewniakiem araba pełnej krwi, i jak wesolutka bajka Disneya jest
kuzynką filozoficznej baśni Andersena.
Gdy w roku 1979 w londyńskim Muzeum Alberta i Wiktorii oraz w
nowojorskim Muzeum Cooper-Hewitt eksponowano wystawę „Projekty
zamków Ludwika II Bawarskiego”, określane jako „bliższe marzeniom
sennym niż rzeczywistości”, dziennikarz spytał przy wyjściu parę studentów
konserwatorium, co sądzą o tych wizjach człowieka, którego w encyklopedii
zakodowano jako wariata. Odpowiedzieli:
„— Spośród wszystkiego, co w królu Bawarii było chore, najzdrowszą
miał wyobraźnię”.
Moje pytanie: czy w ogóle coś było w nim chore? Mógłby strawestować
słowa Dalego: „Jedyną różnicą między mną a wariatem jest to, że ja
wariatem nie jestem”, mówiąc: Jedyną różnicą między mną a normalnymi
królami jest to, że ja normalnym królem nie jestem. Ale zaklasyfikowali
jedynego prawdziwego króla epoki” (Verlaine) jako szaleńca i tylko poeci
sprzeciwiali się temu (d’Annunzio pisał: „Był prawdziwym królem. Panował
nad sobą i swymi marzeniami”). Nie było szaleństwem nawet to, iż pragnął,
by po jego śmierci zburzono wszystkie wzniesione przez niego budowle —
228 Waldemar Łysiak – Wyspy bezludne
każda z nich stanowiła domostwo jednego mieszkańca, na podobieństwo
oper granych dla jednego widza. Neuschwanstein był najbliższy jego sercu
m.in. dlatego, że powstał na szczycie wzgórza (Ludwik II: „Na szczytach jest
się wolnym i dalekim od ludzkiego cierpienia”).
Neuschwanstein znaczy: Nowy łabędzi kamień (łabędź — symbol
Lohengrina — był ukochanym ptakiem Ludwika). Kamienny łabędź u
podnóża Alp, zawierający tyle operowych, wagnerowskich wnętrz malarskich
i muzycznych — okazał się łabędzim śpiewem romantyka.
W połowie lat osiemdziesiątych minister finansów, Riedel, sprzeciwił się
dalszemu opłacaniu fantazji monarchy, który właśnie zapragnął zbudować
bawarski Tadż Mahal, gdyż zakochał się w Indiach (zwał je „krajem swoich
marzeń”).
„— Jest przywilejem tronu, że królowi niczego się nie odmawia!” —
krzyknął Ludwik.
Ale rząd stanął murem w opozycji. Wówczas pan na Neuschwanstein
zagroził, że utworzy nowy gabinet z kuchcików dowodzonych przez fryzjera,
a jeśli to się nie uda, to każe poszukać jakiegoś królestwa, na które
będzie można wymienić Bawarię — królestwo może być mniejsze, byle
mógł rządzić w nim jak Ludwik XIV! Jednocześnie zwracał się z prośbami o
pożyczkę do Rotszyldów i do szacha Persji, planował... napad na bank, w
końcu zwrócił się do Francuzów... To już było groźne — Francja mogłaby
kupić jego przymierze lub neutralność w przyszłym konflikcie z Rzeszą. W
Berlinie czujna dłoń przycisnęła czerwony guzik...
Powołana przez rząd bawarski komisja psychiatrów, z których żaden nie
widział „chorego”, wydała orzeczenie; warto je zacytować, gdyż stanowi
ono model sprawozdania lekarskiego z zaocznych oględzin politycznych:
„Jednomyślnie oświadczamy, że:
1. Umysł Jego Królewskiej Mości znajduje się w stanie daleko posuniętych
perturbacji: JKM cierpi na tę formę choroby umysłowej, którą
doświadczeni alieniści dobrze znają i która zwie się «paranoją».
2. Biorąc pod uwagę naturę tej choroby, jej powolne rozwijanie się,
ciągłość i długotrwałość dochodzącą do wielu lat, uznajemy ją za nieuleczalną
i stwierdzamy, że JKM będzie coraz bardziej tracił swe siły
intelektualne.
3. Ponieważ choroba kompletnie zniszczyła zdolność JKM do samostanowienia,
uważamy go za niezdolnego do sprawowania władzy, i to nie
przez rok, lecz do końca życia.
Monachium 8 czerwca 1886.
Dr von Gudden, dr Hagen, dr Grashey
i dr Habrich”.
Waldemar Łysiak – Wyspy bezludne 229
Następnie wysłano do króla urzędników, którzy mieli mu oświadczyć, że
jest obłąkany, zdetronizowany i aresztowany. Ale kochający go chłopi i
górale na wieść o tym dostali furii, rzucili się na komisarzy, oddali ich w
ręce królewskich żandarmów i zamach stanu fiknął kozła. Jednakże w kilka
godzin później nie cierpiący gwałtu Ludwik, uśmiawszy się, wypuścił
schwytane wilki.
Kolejny atak poprowadzono sprytniej, uwięziono króla i przewieziono do
zamku Berg. Tam stanął przed przydzielonym mu opiekunem medycznym,
doktorem von Guddenem, szefem komisji diagnozującej na odległość, i
zadał mu pytanie:
„— Skąd pan wie, że jestem wariatem, przecież pan mnie nie badał”.
Gudden odparł:
„— To nie było potrzebne. Dowodem jest nasz raport”.
Panorama Neuschwanstein.
230 Waldemar Łysiak – Wyspy bezludne
Gudden byłby mniej bezczelny, gdyby czytał Machiavellego, który za
pierwszą powinność autorów zamachu uważa zlikwidowanie zbyt dużo
wiedzącego narzędzia.
W Monachium praktyczną władzę przejął już kochany wujek, książę
Luitpold. Na miejsce wariata, który kompromitował majestat tronu, mianowano
królem jego brata Ottona, którego trzeba było w tym celu wyjąć z
zakładu zamkniętego, gdzie spędzał czas chodząc na czworakach i
szczekając. Ponieważ Francuzi źle rozumieją ten język, nie było obaw, że
mogą się porozumieć z Ottonem. Ale mogli się jeszcze porozumieć z Ludwikiem,
trzymanym w Bergu i kochanym przez lud — niejeden obalony
władca wracał na tron, gdy miał za sobą mocnego protektora i poddanych...
13 czerwca 1886. Król i lekarz kroczą ku brzegom jeziora Starnberg.
Niebo zasnuły ciężkie ołowiane chmury, powierzchnia wody zmatowiała
niczym stare lustro. Niesione wiatrem krople deszczu zacinają twarze.
Mężczyzna stojący wśród drzew rozkazuje swym ludziom założyć czarne
maski. Gdzieś z daleka, od Wyspy Róż, płyną niewidzialne akordy
„Zmierzchu bogów”...
Ceterum censeo Grubum delendam esse.
Awatar użytkownika
Mark Subintabulat
Wielki Szambelan
Posty: 1746
Rejestracja: 2013-05-10, 16:12
Tytuł: A. Duda Borysady
Has thanked: 2 times
Been thanked: 3 times

Re: NEUSCHWANSTEIN

Post autor: Mark Subintabulat »

tl;dr
Borys, dobry ziomek
Pedicabo ego vos et irrumabo
"Sprawiedliwą bowiem jest wojna dla tych, dla których jest konieczna, i błogosławiony jest oręż, jeśli tylko w nim cała spoczywa nadzieja."- Liwiusz


Hard Corps Theme

Obrazek
Awatar użytkownika
Nevrast
Posty: 809
Rejestracja: 2013-02-16, 17:42
Tytuł: Kuchcik borysadowy
Has thanked: 5 times
Been thanked: 2 times

Re: NEUSCHWANSTEIN

Post autor: Nevrast »

klask klask klask

8-)
Najpierw uśmiechy, potem kłamstwa. Dopiero potem kule.

Me ollaan samaa tuhkaa,
samaa kevyttä ilmaa,
Joten rauha nyt,
tää maailma on vihaan kyllästynyt
Awatar użytkownika
Borys
Krul
Posty: 5517
Rejestracja: 2013-02-16, 17:21
Tytuł: Wielki Chan Borysady
Has thanked: 46 times
Been thanked: 43 times

Re: NEUSCHWANSTEIN

Post autor: Borys »

Mamy to czytać?
Jack: Wilhelm, wanna come work for me and open a vault?
Wilhelm: No.
Jack: I'll pay you a million dollars.
Wilhelm: Okay.
Awatar użytkownika
Glau
Posty: 763
Rejestracja: 2013-05-10, 18:38

Re: NEUSCHWANSTEIN

Post autor: Glau »

Nie no, można pochwalić samo formatowanie, nawet bez czytania.
Bo ryba, to brzmi dumnie
Bo rybą, cuchnie los
Wrócimy tu podwójnie
Na obiad i na stos
Awatar użytkownika
Mark Subintabulat
Wielki Szambelan
Posty: 1746
Rejestracja: 2013-05-10, 16:12
Tytuł: A. Duda Borysady
Has thanked: 2 times
Been thanked: 3 times

Re: NEUSCHWANSTEIN

Post autor: Mark Subintabulat »

Borys, dobry ziomek
Pedicabo ego vos et irrumabo
"Sprawiedliwą bowiem jest wojna dla tych, dla których jest konieczna, i błogosławiony jest oręż, jeśli tylko w nim cała spoczywa nadzieja."- Liwiusz


Hard Corps Theme

Obrazek
ODPOWIEDZ

Wróć do „Z dala od świadomej szarańczy - OFFTOP”