Do portu zbliżał się długi, smukły statek. Od razu wiedziano, że to nie są kupcy - na żaglu widniały rodowe znaki Powyssu. Statek szybko zbliżał się do portu, zaś komendant straży szykował się do przywitania gości.
~`*`~
Ze statku zszedł tajemniczy człowiek z mieczem u boku. Krzyknął coś w nieznanym dla Karchedończyków języku i ze statku zeszło kolejnych parę ludzi. Była to grupka wysokich, szczupłych ludzi - każdy w uroczystym stroju Tuathrów - w bogatych szatach, ze zdobionym mieczem u boku, wysokich czarnych butach oraz w hełmie. Najwyższy z nich odwrócił się do pozostałych i ściszonym głosem rzekł:- I żeby mi k**wa nikt nie robił głupstw. Idziemy razem, ja z przodu, wy idziecie w kolumnie za mną, jasne?
Wtem wyszedł im na spotkanie naczelnik straży portowej. Tajemniczy człowiek rzekł:
- Witam. Jestem Carey Tuathr, brat Kovira Powyssu. Przybywam z misją poselską do Waszego władcy Symmacha Karchedonu. - mówiąc to zdjął hełm. Po czym dodał - Czy dobrze trafiliśmy?