Przez jakiś czas grupka czekała przed fabryką na Kumasawę. Gdy ta przyszła, prezes wyjaśnił jej co się stało i co ma zrobić (nie powiedział nic ponad to, co mówił już wcześniej). Ta na chwilę jeszcze wróciła do fabryki by wziąć niezbędny sprzęt po czym była gotowa do drogi. Uśmiechając się uprzejmie do osobnika, który tak chętnie chciał pojechać z nią do Arcadii, ruszyła razem z nim ku bramom...
Navy Seal
Navy Seal, ciągle trzymając obydwu drabów na muszce, powiedział szefowi zmiany by ten zwołał zebranie w stołówce. Mieli się stawić wszyscy, poza pojedynczymi członkami ochrony zabezpieczającymi teren fabryki i meblami, nadzorującymi roboty. Oczekując aż wszyscy się zbiorą, Seal nadał komunikat do Helodermy. Krótki, bezimienny: "przygotuj wszystko i zabezpiecz". To był znak, by ta uruchomiła część robotów i zabezpieczyła wejście do wieży...
Gdy wszyscy się zebrali na sali (na zmianie było co najmniej kilkadziesiąt osób) i usiedli, Navy, pod ścianą, trzymając obok siebie dwóch ekologów odchrząknął głośno, zaznaczając tym samym, że pracowników czeka przemowa. Informacja o tym, że dzieje się coś niedobrego pewnie się już rozeszła. Miało to sens, biorąc pod uwagę, że Seal trzymał gigantyczny shotgun przy głowie jednego z obwiesi, którzy z samego rana chcieli przerwać pracę fabryki.
-Pracownicy BudoBetonu... - zaczął prezes swoim charakterystycznym, żołnierskim głosem -
Znacie tę historię bo opowiadałem ją osobiście wielu z was. Historię pewnego najemnika, który przelewał krew swoją i innych ludzi, by odłożyć pieniądze na projekt, który zagościł w jego marzeniach dziesiątki lat temu.
Ta historia rzeczywiście powinna być znana większości pracowników kopalni. Seal był kiedyś wybitnym najemnikiem, który chadzał to prawem, to lewem, i który przelewał krew dziesiątek bandytów. Każdy grosz odkładał na to, by w przyszłości móc założyć fabrykę i odpocząć od lat pełnych bitew i starć. Bardzo chętnie dzielił się tą opowieścią z innymi, a że często rozmawiał ze swoimi pracownikami, to niemal każdy z nich został uraczony historiami o jego przygodach.
-Czego potrzebuje ta kolonia i nasze miasta by się rozwijać? Broni? Po cóż to? By się zabijać nawzajem? To nie rozwój, to regres. Części do robotów? Po cóż nam roboty, gdy mamy własne, silne ramiona? Wiecie czego potrzebuje ta ziemia? Materiałów budowlanych. Dzięki którym będzie można zbudować domy, w których ludzie ukryją się przed upałem, niebezpieczeństwami pustyni i w których będą mogli szczęśliwie wychowywać swoje dzieci oraz przytulać żony. Mówiłem wam zawsze i będę powtarzał - branża produkcji materiałów budowlanych to branża z największym potencjałem w tym miejscu. Rozwój tej kolonii i przyszłość tutejszych ludzi zależy od tego jak nasza firma się rozwinie. Zależy też od tego wasza przyszłość. Za paręnaście lat pracy w tej firmie, będziecie niezrównanymi specjalistami. Wasza wiedza już jest ogromna, wyobraźcie sobie sami co będziecie mogli osiągnąć za parę lat. Założycie własne przedsiębiorstwa i zatrudnicie własnych pracowników.
Przerwał na moment, roztaczając przed robotnikami piękną wizję tego, jak praca w fabryce prowadzi do rozwoju całej kolonii i jak ich przyszłość może wyglądać jeżeli będą dalej tak pracować.
-Nie ma szczęśliwszego oficera na świecie od tego, który widzi jak jego żołnierze się rozwijają i nabierają doświadczenia. Dlatego chcę, abyście w przyszłości, nieważne jaką pójdziecie drogą, starali się dobrze traktować swoich podwładnych. Tak jak ja się staram to robić. Parę dni temu dostaliście podwyżki. Zasłużyliście na nie. Jesteście dobrą załogą. Wiecie, że jeżeli macie jakiś problem, to możecie przyjść do mnie i mi o tym powiedzieć - a ja pomogę. Tak było zawsze. Zawsze chciałem byście mieli czas by się rozwijać, byście mieli pewność, że wasze rodziny są najedzone i szczęśliwe, a wasze dzieci mogą się uczyć. Nie musicie się martwić o przyszłość, bo macie tu założony fundusz emerytalny. Gdy wasze wnuczęta będą do was przychodziły, będziecie mogli za te pieniądze kupić im prezenty i patrzeć na radość na ich twarzach. Nie musicie się martwić o to co się stanie, gdy stanie się coś nieprzewidywalnego co wpłynie na wasze zdrowie, bo macie zabezpieczenie w razie wypadku, dzięki któremu będziecie mieli większą szansę by wrócić do pełnej formy. Gdy tylko pozwala na to majątek firmy, przekazuję waszym rodzinom paczki żywnościowe a wam podwyżki, byście mogli żyć w dobrobycie. Macie też dni wolne, by móc spędzić czas ze swoimi bliskimi.
Seal przy mówieniu żywo gestykulował, zmieniał co jakiś czas ton i głośność, czasami wręcz krzyczał na robotników, czasami zniżał głos do zwykłej mowy, tak, że wymagana była absolutna cisza by go usłyszeć. Co chwila patrzył w oczy któremuś z pracowników, tak, by nie mieli wrażenia, że mówi do zbitej masy, a do każdego z nich osobno. Krótko mówiąc - robił wszystko, by przemowa się szybko nie znudziła i by pracownicy zrozumieli każde słowo.
-Staram się by dobrzy pracownicy dostali dobrą nagrodę za swój trud. Jeżeli istnieje praca w której będziecie bezpieczniejsi, będziecie mieli lepszą wypłatę i lepsze zabezpieczenia socjalne, to możecie tam iść. Dobrze wiecie, że nigdy was nie zmuszałem siłą byście tu harowali. A są na pustyni... gangi i organizacje, które to robią. Ekstremiści, którzy siłą zmuszają robotników do niewolniczej pracy. Takie są realia. Nic na to nie poradzimy. Drapieżny kapitalizm przeżuwa i wypluwa każdego. Ale tutaj, w tej fabryce, przemoc czy brak zaufania do drugiego pracownika... do drugiego żołnierza, nigdy nie będą miały miejsca. Żołnierze muszą pracować razem. I razem mogą sięgnąć gwiazd.
Przerwał na chwilę, kręcąc głową, tak, jak gdyby nagle pomyślał, że nie wierzy samemu sobie. Wskazał shotgunem stojących obok dwóch ekologów.
-Mówię wam o takich rzeczach, a wy się pewnie zastanawiacie bardziej czemu mówię o tym akurat teraz i czemu w towarzystwie tych dwóch zbirów, którzy włamali się do fabryki. Wybaczcie staremu oficerowi przydługi wstęp, już przechodzę do najbardziej interesującej was sprawy. Dzisiaj rano, ta dwójka włamała się do środka i chciała by przerwano tu pracę. Znacie mnie, żołnierze. Były czasy, gdy zabijałem za takie włamanie, dawno temu, jeszcze za czasów gdy byłem najemnikiem. ZNACIE MNIE JEDNAK, ŻOŁNIERZE! - ryknął -
I wiecie, że możecie ze mną zawsze porozmawiać i wytłumaczyć z czym macie problem. Tak i teraz, chciałem porozmawiać z tymi osobami. Co się okazało? Okazało się, że na terenie naszej fabryki żyją jakieś rzadkie ślimaki. Skoro tu żyją to najwyraźniej mają się dobrze, bo nasza fabryka stoi tu już od dawna. Tak czy siak, dwójka tych młodych ludzi uważa, że należy zamknąć fabrykę, aby tym zwierzątkom nie stała się krzywda.
Nie przerywał, a jeżeli któryś z ekologów próbował się teraz wtrącić, że przecież chcieli tylko zatrzymać produkcję, to rąbnął takowego przez łeb kolbą shotguna. I bez przerwy kontynuował:
-I bez chwili wahania powiedzieli mi, że mają w naszej fabryce "swoich ludzi", którzy będą sabotowali maszyny i produkcję. W dodatku, znowu bez wahania, powiedzieli, że służą Ekoterrorystom, gangowi ekstremistów pod wodzą Luciana Timoura. Temu samemu gangowi, który, jak dowodzi prasa, zbrojnie rozprawia się z innymi gangami i niszczy je, zabijając ludzi bez litości. Wróćmy jednak do tych chłystków. Pewnie gdybym ich dopytywał, to wyjawili by imiona wszystkich osób, które są "ich ludźmi" w fabryce. - spojrzał na dwójkę pogardliwie, jak na najgorszych konfidentów nie wartych splunięcia -
Jednak zawsze wam powtarzałem, że najważniejsze między żołnierzami jest zaufanie. Gdyby ta dwójka chłystków przyszła do mojego biura i po prostu powiedziała, że chce by przenieść te ślimaki w bezpieczniejsze miejsce, to wyraziłbym natychmiastowo zgodę. Arcadia jest miejscem bliskim naturze. Część z was wie lub słyszała plotki, że miałem w najbliższym czasie ogłosić przetarg na instalację ekologicznych filtrów w kominach naszej fabryki. To prawda. Bo nie tylko chcę byście mieli gdzie mieszkać i wychowywać dzieci, ale chcę też by te dzieci oddychały świeżym powietrzem. Od zawsze byliśmy w przyjaznych stosunkach z ekologami i władzami Arcadii. Fabryka została postawiona specjalnie daleko od lasu, na tej suchej pustyni, by nie niszczono ekosystemu.
Przedstawienie sukcesów fabryki i robotników oraz ich pochwała, wzbudzenie poczucia winy przez prezentację zysków jakie mają z pracy tu, pokazanie swego osobistego podejścia do całej inicjatywy i pracowników, przejście do sedna. Idealnie zbudowana retorycznie przemowa. A na koniec...
-Niestety, gdy gang terrorystów wypowiada wojnę naszej skromnej fabryce, która nikomu dotąd nie wadziła... gdy grozi, że będzie sabotował waszą pracę i sprowadzi na was niebezpieczeństwo... to nie mogę wobec tego pozostać obojętnym. W swoim życiu ani razu nie czułem strachu. Aż do dziś, gdy pomyślałem, że przez grupkę fanatyków i parę ślimaków, których sprawę można by załatwić od ręki, dyplomatycznie, mogą ucierpieć osoby z którymi codziennie pracuję, którym staram się pomagać i których znam rodziny. Jesteście nie tylko moimi "żołnierzami". Dla mnie jesteście też jak moje dzieci, których nigdy nie miałem. Dlatego prawdopodobnie będę zmuszony zamknąć fabrykę. Wszyscy stracicie pracę i zabezpieczenia socjalne.
W tym momencie pewnie zaczęła się wrzawa. Seal uniósł rękę. Jeżeli to nie wystarczyło, to wystrzelił w powietrze z shotguna, by uspokoić tłuszczę. Po czym kontynuował:
-SŁUCHAJCIE! Włożyłem w tę fabrykę przelaną w bojach krew setek mężczyzn, z czasów, gdy pracowałem jako najemnik. Ja też nie jestem z tego zadowolony. Jednak bez zaufania, na polu walki nie damy rady. Mi, i zapewne wam też, chce się rzygać, gdy myślę, że wasz towarzysz z którym spędzaliście razem tyle dni, z którym jedliście na stołówce, wspólnie pracowaliście, z którym spotykaliście się po pracy, może być członkiem Ekoterrorystów i może przez swoją zajadłość przyczynić się do utraty pracy przez dziesiątki osób, które nie będą miały z czego utrzymać żon, dzieci, starych rodziców i którym odbierze się wszystkie marzenia. Ja również nie chcę, by wasza praca od dzisiaj miała się wiązać ze strachem przed wybuchem jakiejś maszyny i kalectwem na całe życie. Dlatego wysłałem Kumasawę by porozmawiała w tej sprawie z przywódcą Ekoterrorystów i gubernatorem w Arcadii. Tę samą Kumasawę, która zawsze żartuje z wami na stołówce i wmawia, że ziemniaki albo sałatka marchewkowa jest zrobiona tak naprawdę z makreli. Która gotuje wam posiłki i rozmawia z wami w wolnych chwilach. Zabrała ze sobą jednego z tych chłystków, którzy chcieli rano przerwać produkcję, by pokazać mu, jak wielki błąd popełniają swoim nieodpowiedzialnym zachowaniem. ALE TO NIE WYSTARCZY! Znam Kumasawę równie dobrze jak wy wszyscy. I wiem, że nie będzie w stanie pracować tu dalej, gdy dowie się, że są tutaj osoby chcące zniszczyć fabrykę. Gdy dowie się, że nie może innym ufać!
Zawołał głośno, znowu, by wyrwać ludzi z marazmu, jeżeli ci zaczęli w niego wpadać. Kumasawa, mimo że była teoretycznie jedną z zarządczyń, to większość czasu spędzała na stołówce, pomagając kucharkom i doradzając. Jej pasją było gotowanie. Dlatego często miała okazję porozmawiać z pracownikami. Miała wyczuwać nastroje w fabryce. A że była skora do żartów i ogólnie raczej towarzyska, a przy tym miała w sobie pokorę charakterystyczną dla mebla, nadawała się znakomicie. Jednak teraz, gdy bez jej wiedzy doszło do takiego przeniknięcia w szeregi robotników, prawdopodobnie będzie musiała powrócić do sierocińca, a na jej miejsce zostanie wysłany ktoś inny.
-Żołnierze muszą sobie ufać! Bez zaufania nie ma ani pracy ani walki. I tak się stanie tutaj. Ci, którzy chcieli zniszczenia fabryki bez wcześniejszej rozmowy ze mną o swoich problemach, wiedząc, że zawsze ich wysłucham, przyczynili się do tego, że nie mogę z czystym sercem pozwolić wam wszystkim tu pracować. Że stracicie pracę i wszystkie zabezpieczenia socjalne. ALE JEST JESZCZE SZANSA! JEST SZANSA, ŻOŁNIERZE! I to bardzo prosta. Niech ci, którzy współpracują z tymi dwoma gnojkami albo Ekoterrorystami... wystąpią. Tak. Zostaniecie zwolnieni. Dostaniecie jednak odprawę, a reszta pracowników zachowa swoje miejsca pracy i przywileje socjalne. Nie zostaną wobec was wyciągnięte żadne inne konsekwencje, ani prawne, ani w formie negatywnej opinii. A co najważniejsze - zachowacie swój honor i nie będziecie się wstydzili pokazać swoim żonom, córkom i rodzicom na oczy. Mówiłem, że jesteście dla mnie jak moi synowie i córki. A ojciec musi umieć wybaczyć.
Długa przemowa Seala miała przygotować wszystkich robotników właściwie na ten jeden moment. Oczywiście, wystąpienie z szeregu paru robotników zamieszanych w aferę nie rozwiąże problemu. To nie będzie jedyny sposób na "oczyszczenie" firmy z wywrotowców. Ale pierwszy z nich. Przed robotnikami było jeszcze wystąpienie ekologów. Da im się wypowiedzieć. Chociaż po tym jak przedstawił ich jako terrorystów, którzy chcą zniszczyć firmę, nie był do końca pewien czy jest sens marnować czas.
Kumasawa
Kumasawa była kobietą w średnim wieku, o tłustych czarnych włosach i charakterystycznym, przyjaznym uśmiechu. Miała ze sobą plecak, coś co przypominało mediguna i nóż do filetów przy pasie. A u jej boku szedł... skunks. Chyba samica, bo wyglądała jakby była w ciąży. Kobieta podeszła do ekologa pilnowanego przez ochroniarzy i machnęła na nich ręką, by sobie poszli, mówiąc przy tym uprzejmie:
-Spokojnie, damy sobie radę. Prawda?
Mrugnęła przyjaźnie do ekologa i wskazała mu dłonią na wyjście z terenu fabryki.
-Chodź. Pójdziemy do Arcadii na piechotę. Mamy co prawda pojazdy, ale będziemy mieli więcej czasu by się poznać i porozmawiać. Czyż nie?
Spytała, uśmiechając się serdecznie i ruszyła razem z ekologiem w długą podróż do Arcadii. Była osobą zupełnie inną od Navy Seala. Bardziej serdeczną. Rzeczywiście, gdyby ją porównywać do kogokolwiek, to najłatwiej byłoby ją skojarzyć z kucharzem, który z radością gotuje swoim gościom różne potrawy.
-Nie uciekniesz, prawda? Na pustyni może się czaić wiele zagrożeń, a razem będziemy bezpieczniejsi. Poza tym... - wstrzymała na chwilę oddech, tak jakby miała powiedzieć coś bardzo ważnego, co miałoby przesądzać o tym, że muszą zostać razem i się od siebie nie oddalać -
mam kanapkI! Z makrelą. O-hohohohoho. Ach, powinnam się w sumie przedstawić. Jestem Kumasawa. Chociaż już pewnie słyszałeś. A ty, jak masz na imię?