Oliver wzruszył ramionami i poszedł na przedzie, tuż obok Iwana. Jako miejscowy mógł wszak coś rozpoznać w tym miejscu. Mus nie mus Azhim dołączył do Wasyla na tyłach i tak ruszyli. Powoli, ostrożnie, patrząc na wszystkie strony.
Las zagęszczał się nieco. Jego struktura wskazywała na to, że sporo drzew było tu dawniej sadzonych pod wycinkę. Były jednak nietknięte i tylko nieliczne miały na sobie oznaczenia. Gdzieniegdzie pojawiały się skupiska ściętych pni... niektóre wyglądały na usunięte całkiem świeżo, inne porastały huby i mech. Mgła wraz z zaroślami sprawiła, że tylko wciąż słyszalny szum morza przypominał im iż są na wybrzeżu.
Na szczęście gdy minęło kilka minut drzew robiło się coraz mniej. Ustępowały pniom, a w końcu - polanie, na którą wychodziła ścieżka. Zaraz jednak spostrzegli iż nie było się z czego cieszyć.
Po lewej stronie widniała "krawędź" lasu, od której pusta przestrzeń poczęła rozciągać się aż po brzeg. Mieli przed sobą wyjście na iście szeroki teren - rozmiarów nieco większych niż mały port, z którego przybyli. Przy odpowiednim wytężeniu wzroku można było dostrzec morze po prawej stronie. Tylko kilka samotnych drzew czyniło symboliczną granicę od plaży.
To tu mieściła się faktoria. Nie wychodząc z bezpiecznego cienia ostatnich gęstwin leśnej ścieżki byli w stanie obserwować ją niezbyt dokładnie, ale dostatecznie poglądowo. Ogromny tartak ułożony był równolegle do dróżki wciąż biegnącej na wprost od nich. Zdecydowanie przewyższał swymi rozmiarami karczmę; potężne kłody ułożone były w mniej lub bardziej dbałe stosy, czekając na wtoczenie do środka i obrobienie. Masa skrzynek, wózków, narzędzi i gór palet walała się wokół, na polanie. Wielkie drzwi do budynku, na dłuższej ścianie, były nieco uchylone. Z tej pozycji widzieli jednak tylko boczną, węższą ścianę i zabite dechami okna.
Nie to było ważne. Tak naprawdę nie miało to żadnego znaczenia, po wśród tych stert drewna i gratów wędrowcy dojrzeli trupy. Całą masę. Jedne leżały w plamach krwi, ze śladami walki i oporu, z narzędziami i bronią w rękach. Inne kuliły się gdzieś po kątach, pod skrzyniami i pniami, obgryzione i stare. Jeszcze inne... wierciły się leniwie, miętoląc w szczękach urwane ręce lub skrupulatnie dogryzając się do resztek mięsa między żebrami jakichś starych szkieletów. Zarażeni byli daleko, ale nie było wątpliwości że to oni. Co prawda szybko naliczyli, że chodzących umarłych jest może trzech czy czterech. Na zewnątrz, w zasięgu wzroku...
- Cholera... patrzcie dalej, dalej. Tam, na prawo - powiedział półszeptem Oliver, wskazując na okolicę, w którą biegła dalej leśna ścieżka, wzdłuż tartaku i za polanę. - Jak boga kocham, rzeczywiście jest...
Pomiędzy koronami drzew, znów powoli gęstniejących za faktorią, w ziemistym blasku stłumionego chmurami słońca majaczyła chuda sylwetka czegoś, co mogło być tylko masztem. Wznosiła się nieco ponad las, jak pal nad pobojowiskiem - czekając na skazańca.
Pozycja, w której jesteście ogranicza ze względów bezpieczeństwa wasz widok - tak przynajmniej tłumacze się z braku obrazka poglądowego sytuacji, ale to chyba całkiem spójne. Niemniej ilustracje pojawią się jak się trochę rozejrzycie.