Szkoda, był to wszak kawał porządnie obrobionej stali. Ale musieli - i zostawili wszystko na tratwie, aby spoczywało obok złotego posągu. Nie mieli zresztą wyboru - nie warto wyrzucać życia za topór czy złoto.
Rozbrojeni i w samych, obdartych już ubraniach siedzieli grzecznie i w milczeniu. Wioślarze pracowali równo jak w zegarku i bez śladu rozproszenia. Jedynie żołnierze skupili swój wzrok na rozbitkach, pilnując ich aż do przesady.
Było wystarczająco dużo czasu na przyjrzenie się okrętowi do którego zmierzali. Azhim widział w nim konstrukcyjny przepych i przerost formy nad treścią. Nic dziwnego; jego przodkowie podbijali południowy świat na niższych, ale bardzo szerokich i długich galerach napędzanych głównie siłą ich mięśni. Tamte statki były przysadziste, masywne i proste. Najważniejsza była funkcjonalność i zminimalizowanie liczby wymaganych czynności do wykonania zadania. Na wąskich wodach między wysepkami równikowych archipelagów dominowały jednostki szybsze i jeszcze niższe - walkę w meandrach wygrywało się raczej abordażem niż ostrzałem. Te tendencje pozostały do dziś, ale czas dogonił morskie klany i musiały one zakupić od Czerwonych Magnatów nowoczesne galeony aby w ogóle móc bronić suwerenności Ygnis Mons.
To jednak nie było teraz istotne. Polityczne niesnaski i tradycje przyciemniała w obecnych czasach zaraza nie było miejsca na rozwodzenie się nad przeszłością.
Gdy dopłynęli pod burtę z góry nadjechało rusztowanie, trzepocząc hałaśliwie łańcuchami. Marynarze sprawnie podpięli je do konstrukcji szalupy i całość w mig pojechała w górę - nawet nie chybocząc się zbytnio.
Nad jedną z burt, przy tyle okrętu widniała masywna przybudówka. Żołnierze zabrali ich tam, prosto do jegomościa w skórzanym kaftanie i rękawicach. Wyglądał na medyka.
- Pokażcie łapy i wchodźcie pojedynczo. Dobrze, dobrze - mruczał pod nosem oglądając ich ręce, przy okazji konfiskując chustę od Iwana. - Ty pierwszy. Wejdź, zrzuć te szmaty i wywal je przez okno, stań na płycie na środku. Spadnie woda i będzie bardzo gorąca. Potem wychodzisz i następny.
Całość wyglądała jak jakaś dziwaczna sauna. Woda faktycznie parzyła, ale nie było to nic czego by nie wytrwali. O ile nie wstydzili się nagości wobec doktorskich oczu wszystko przebiegło szybko i wkrótce zostali wypuszczeni na pokład w świeżych, choć szorstkich gaciach i szarych płaszczach.
Strażnicy zamknęli za nimi dwuskrzydłowe, zdobione drzwi. Adiutant kapitana wszedł za rozbitkami i odciął ich od wyjścia. Nie czuli jednak ciasnoty, gdyż kajuta była obszerna niczym gościnny pokój; wielkie, przejrzyste okiennice wpuszczały do środka błyski odległych piorunów.
Dowódca ominął wielki stół, usiadł za nim i otworzył jakąś wielką księgę. Zapewne do dokumentacji wszystkiego co będzie tu powiedziane; obok leżała chusta zabrana wcześniej Iwanowi.
- Znajdujecie się na pokładzie Świętego Grzegorza, z królewskiej floty Cytadeli i pod jurysdykcją Inkwizycji - zaczął bez entuzjazmu w głosie badając nieszczęśników wzrokiem. - Ja jestem komodor Henry Gavrant i od tej chwili jesteście oficjalnie moimi więźniami. Jak zapewne zauważyliście nieco dalej znajduje się nasz bliźniaczy statek, Huzar. A teraz, jeśli mamy popracować nad zmianą waszego statusu, przedstawcie się.