Poranne powietrze było rześkie i świeże, a mimo tego niosło ze sobą woń niepokoju. Gdy podróżnicy opuścili mały port, polana go otaczająca przerodziła się w coraz gęstszy lasek i drzewa stłumiły morską bryzę. Po wejściu w las było nieco cieplej, lecz aura nadal pachniała dziwnym zimnem.
Las jak las - był jednak nieco gęstszy niż inne, które spotykali w swoim życiu; nie było to jednak zasługą ciaśniejszego występowania drzew, a raczej wysokich traw i innej roślinności. Całość sprawiała wrażenie zaniedbanego ogrodu. Zazwyczaj spodziewaliby się żywych odgłosów po wejściu na leśną ścieżkę - ćwierkania ptaków, szelestu ściółki poruszanej ruchami rozmaitych żyjątek... ale rozbitkowie już przyzwyczaili się do martwej ciszy.
Podróż mijała nużąco i spokojnie przez dłuższy czas. Jednak po około godzinie wędrówki coś urozmaiciło ścieżkę na horyzoncie.
Pochylona sylwetka wierzgała słabo, przylegając do pnia jednego z potężnych drzew na poboczu ścieżki. Z tej odległości ruchy te były ledwo zauważalne, ale wyglądała na ludzką. Dochodziły stamtąd jakieś szmery i szelesty.