Zgodnie ze swoim założeniem, Thomas szedł, szedł i szedł.
Minęło bardzo wiele czasu. Las nie zmieniał się wiele; w połowie drogi ustąpił miejsca polanie, ale później znów wracał bardziej gęsty, otaczając z dwóch stron drogę. Mężczyzna mijał wiele porzuconych wozów, stert kłód, desek i narzędzi do ścinania oraz obróbki drzew. Bez wątpienia ta wyspa była wielkim źródłem drewna. Małe ścieżki, będące odnogami od tej którą podążał, musiały też prowadzić do większych i mniejszych tartaków lub osad.
Łatwo poznał moment, w którym począł zbliżać się do głównego miasteczka. Do tej pory podróżował w trudnej do zniesienia ciszy, wśród stłumionego przez brak wiatru powietrza, jakby szedł po zawieszonym w czasie strychu pełnym ciężkiego pyłu. Gdy las rozrzedził się ostatecznie, a słońce zeszło w dół już dawno, na bladym horyzoncie pojawiły się rysy cywilizacji. Oraz światła.
Rozrzucone bez ładu i składu, rozpaczliwie migoczące w oddali kropeczki, z każdym krokiem większe i wyraźniejsze. Były to z pewnością światła w oknach, latarnie i tak dalej - widniały na tle ciemnych sylwetek budynków, drobnych i pokaźniejszych. Pod całym tym widokiem widniał poszarpany, ciemny pas czegoś, co mogło być murkiem lub palisadą. Porucznik wątpił jednak, by miasteczko na tak małej wyspie miało się od czegoś odgradzać. Wszak wszystko tutaj wychodziło od niego. Tartaki, osady, wioski rybackie, port z którego przyszedł. Zaś gdzieś daleko za sylwetką tej mieściny, trochę na prawo, majaczyły słabo wysokie światełka. To musiały być latarnie w tutejszym, głównym porcie. Niestety wieczór już nadchodził i w gasnącej, czerwonej łunie zachodu ciężko było z tej odległości dojrzeć coś więcej.
W miarę jak zbliżał się coraz bardziej, dojrzał przez miasteczkiem mniej codzienny widok. Drogę prowadzącą do niego przecinało coś, co wyglądało na barykady. Chaotycznie ułożone palisady, deski i kłody, skrzynie i prowizoryczne zabudowania piętrzyły się wokół nad wyraz wysokiej wieży leśniczej. Thomas mógł wywnioskować, że zawsze tu stała, a barykada wyrosła wokół niej dopiero niedawno.
Pod stopami zapory walały się też ciała. Od niektórych czuć było zapach, który doskonale znał. Byli to umarli, którzy wstali. Teraz leżeli z rozwalonymi łbami i strzałami w rozłupanych czaszkach. Widać było, iż przed zniszczeniem chcieli wspiąć się na wieżę.
Wieżę, z której jeszcze przed chwilą dochodziło światło, a które nagle gdy się zbliżył zgasło. Czy raczej, wnioskując po syku wody przerywającym wszechpotężną ciszę, zostało zgaszone...