autor: Gruby » 2022-09-05, 21:05
A, zrobiłem takie małe podsumowanko naszego Mini-zlotu Borysadowego (siódmego wynika z moich notatek), związanego z moimi 30 urodzinami
Jeszcze raz napiszę na start, że jestem bardzo wdzięczny wszystkim którzy przyjechali i którzy dokładali się do prezentów, ale też tym którzy po prostu złożyli życzenia. To były urodziny jakich nigdy nie miałem i jestem bardzo wdzięczny Wam wszystkim którzy przyjechaliście nawet z drugiego krańca Polski, Kasi i Klaudii za organizację, i w ogóle jestem wdzięczny losowi, że mam takich super przyjaciół <3
A teraz nie zesrajcie się od tej wylewności mojej i opowiadam jak było
Zlot tak naprawdę zaczął się już w czwartek, kiedy przyjechał Jaszczur - razem z nim, Kasią, Grubą i Matim poszliśmy do restauracji Mexicana, gdzie Jaszczur miał mega szczęście do menu (- poproszę to. - nie mamy tego. - a to? - też nie -
a to? - też nie; a potem jak reszta zamawiała to wszyscy nie mieli tego problemu). Zjedliśmy kulturnie obiadek, po czym wróciliśmy do domu, robiąc przerwy na Kasię która po prosecco zamieniła się w często hamującego malucha (a przynajmniej podobne dźwięki wydawała). Posiedzieliśmy, pogadaliśmy i na spanko.
Następnego dnia zjedliśmy pszne śniadanie, Jaszczur pracował zdalnie, ja grałem sobie w Europę Universalis 4, a Kasia ogarniała imprezę
Popołudniu pojechaliśmy do wynajętych mieszkań, które miały służyć za bawialnię i sypialnię na zlot, poustawialiśmy co trzeba, spotkaliśmy się z Grubą, Matim i Mefem, i zrobiliśmy potrzebne zakupy. Czas szybko mijał, i niebawem wybiła godzina wyjazdu po ekipę z Gdańska. Odebraliśmy Nevrasta, Buba i Borysa z dworca, po czym poszliśmy na szamę do Handmade. Udało nam się dorwać cały górny stolik, pozamawialiśmy sobie żarcie i odśpiewane zostało pierwsze Sto Lat dla jego (łącznie rzeczywiście udało się dobić do 30 odśpiewanych Sto Lat w trakcie imprezy, liczyłem
). Po rubasznym posiłku wyruszyliśmy ponownie na dworzec, tym razem by odebrać gości z odległych krańców Polski, czyli Paulę i Marka, i z nieco mniej odległego Torunia, Shalvana.
Całą ekipą, prowadzoną przez Trzech Mędrców, udaliśmy się na autobus i do mieszkania, aby tam rozpocząć zabawę. Poiliśmy się wódeczką i napojami, zostały mi wręczone prezenty - wśród nich był ochroniacz na jaja abym na kolejnych zlotach nie płakał więcej, i Res Arcana bardzo ukuratna planszówka. Potem było trochę psot i harców, grające jaja, tańce hulańce, tetris w toalecie, łapanie się za dupy (TY JESTEŚ GEJEM), a w końcu zamknięcie Jaszczura w szafie i zablokowanie mu wyjścia z pomocą mistycznych run (typu "poka dupe", "blow job 5 zł", "gloryhole" itd. Ostatecznie jednak udało mu się wydostać, mimo potężnego łańcucha z papieru toaletowego. Robiliśmy też Nevrastowi lap dance ale spał, graliśmy w gorące krzesła i wchodziliśmy do Skibidi na pełnej kurwie jak kitowcy. Towarzyszyło nam też okuratne fufu jak zawsze obsługiwane przez Sziszmastera Mefa. Na koniec wieczoru było grane w tę grę z rysowaniem haseł, gdzie wyszło że W telewizji Trwam mocno jebią w kakę i jajodrenaże. No a potem przyszedł czas na spanko.
Rano Jaszczur niestety musiał się z nami pożegnać (WOJTEK WRÓĆ!), a reszta towarzystwa zjadła rano śniadanie czyli paróweczki i dziurawy chleb z samą skórką. Nevrast umył jeszcze Pusię Kręcigon w Saunie Aurinko, z Borysem zaplanowaliśmy też postaci na sesję Mass Effecta (chuchający na jaja volus i elkor), zagraliśmy w Tajniaków (bardzo dobra tura, w pierwszym ruchu źle zgadnięte hasło, w drugiej czarne pole) po czym spakowaliśmy się na drogę i ruszyliśmy do tajemniczych atrakcji przygotowanych przez Kasię, mijając po drodze ślady dewastacji dokonywane przez Mefa. Zabrała nas do parku rozrywki, gdzie spotkaliśmy się z Klaudią zaopatrzoną w piękny (i pyszny) tort z dzikiem i chrumkającą świnią (która potem towarzyszyła mi w plecaku i nie mogła zamknąć ryja). Dostałem też od niej kolejne prezenty w tym drugi... ochraniacz na jaja. Wiecie czego potrzebuję
Po spożyciu tortu nadszedł czas na nieco ruchu. Aktywność fizyczną zaczęliśmy od paintballa, gdzie podzieliliśmy się na drużyny prowadzone przez mnie (ja, Mark, Paula, Klaudia, Mefu, Borys) i Kasię (Kasia, Bubu, Nevrast, Gruba, Mati, Shalvan). Po przygotowaniu się do rozgrywki (zapięciu Kasi trytytkami, ściśnięciu mi hełmu tak aby pasował na osobę z mikrocefalią) ruszyliśmy w bój. W pierwszej rozgrywce typu Deathmatch wygrała drużyna Kasi, w pozostałych dwóch opartych na Capture the Flag - moja. Ogólnie rozgrywka przebiegała całkiem sprawnie, bardzo mi się podobała akcja jak z Mefem biegliśmy w odstępach czasu po flagę i jak Borys nas osłaniał + jak Paula zakończyła drugą rozgrywkę donosząc flagę do końca. No i oczywiście cały człowiek posiniaczony, ale wiadomo, wliczone w zabawę
Po krótkim odpoczynku, napiciu się napojów i donacji krwi dla komarów, poszliśmy na strzelnicę, gdzie mogliśmy sprawdzić się w posługiwaniu łukiem i pistoletem, strzelając do celów. Następnie czekały nas zabawy integracyjne, znowu drużynowe, gdzie musieliśmy z pomocą linek tworzyć piramidę z kłód, zapamiętywać trasę między "minami" i przerzucać z pomocą hełmów kulkę jeden do drugiego - tutaj drużyna Kasi odgryzła się za capture the flag i rozgromiła moją.
Na sam koniec została najbardziej emocjonująca atrakcja - park linowy. Połowa osób z lękiem wysokości i obsranymi nachami, najpierw się przyuczyła w tym jak obsługiwać sprzęt, po czym ruszyliśmy żwawo na drzewy, aby zobaczyć jak matka małpiszonka stała się taką starą kurwą akrobatką.
Szlaki przecierał Mefu, który szedł przodem i musiał mieć przy tym największe cochones - jako przewodnik stada sprawił się znakomicie. Każda przeszkoda wysoko w drzewach budziła wiele emocji i dawała sporo przypływów adrenaliny - i różne bale (w tym pionowe), i przejścia po siatkach (Bub zrobił sobie odpoczynek w hamaku), i skoki na lianach, a w końcu zjazdy tyrolkami (na pierwszym zjeździe tylko Markowi i Matiemu udało się utrzymać, a reszta jebnęła cielskami jak worami w materac ochronny) i najtrudniejsze gówno jakim były schodki
Po konsultacjach z pracownikami parku (chyba prowadzonych przez Grubą) okazało się, że ci są zainteresowani wspólną grą we flanki. Dlatego wieczorkiem, przy ognisku i kiełbaskach, spotkaliśmy się razem z nimi aby pokazać, że starzy Borysadowicze też potrafią pić. Dostaliśmy oczywiście dwa razy wpierdol we flanki
Ale zabawa była przednia i wszyscy byli wygrani bo wypili piwko. W międzyczasie dołączył do nas też diament Borysady, czyli Yubcio, którego nie widzieliśmy kopę lat, a który wpasował się w towarzystwo znakomicie, pokazując swoją bogatą znajomość tekstów z uniwersum Szkolnej 17.
Potem nadszedł czas powrotu do domu. Poszliśmy razem z Borysem i Mefem po balony do Ruchana, ale szukaliśmy ich bardzo długo. Gdy je znaleźliśmy, ruszyliśmy do mieszkania, ale okazało się, że reszta na nas czekała i marzła
Uspokajając Kasię z pomocą dyplomatyczno-menadżerskich mocy Mefa, dotarliśmy do apartamentów.
Tam wypiliśmy szampana przyniesionego przez Yubcia i zrobiliśmy użytek z balonów - ogólnie wciągaliśmy jak Major, a to gaz rozweselający, a to hel, a to fufu, aż do brachu tchu (a przynajmniej mnie zabrakło i musiałem się potem dopowietrzać na balkonie
). Siedzieliśmy, gaworzyliśmy i się psznie bawiliśmy, było tańcowanie, była znowu gra w gorące krzesła, obowiązkowe raz dwa trzy baba jaga patrzy, weselny pyton po całym bloku (ale śpiewaliśmy cicho aby nie obudzić sąsiadów) i śpiewanie (to już mogło obudzić sąsiadów). Przyłączyliśmy też dwóch nowych członków stowarzyszenia - Yubcia i Nevrasta. Na wniosek tego drugiego, Finlandia stała się oficjalną borysadową wódką. Na zwieńczenie i dobicie, jak większość osób poszła spać, graliśmy jeszcze w Kalambury na hasła typu kasza jaglana (kurwa) albo zamienił stryjek siekierkę na kijek albo opcja alternatywna, ale mamy duże mózgi i o dziwo szło nam bardzo sprawnie. Potem jeszcze z Borysem odprowadziliśmy Yubcia, mając swoisty escape room (bo każde drzwi od mieszkania mieliśmy zamknięte i nie mogliśmy ich otworzyć), po czym było spanko.
Ostatniego ranka zlotu ogarnęliśmy mieszkania i, co tu dużo mówić, ruszyliśmy na miasto na śniadanko. Po drodze zgarnęliśmy znowu Yubcia. Okazało się niestety, że znowu nie ma Olsztyńskich Targów Śniadaniowych, dlatego zdecydowaliśmy się zjeść w indyjskiej restauracji. Troszkę dupy były obsrane bo mieliśmy mało czasu, a nas jako klientów było sporo, ale szczęśliwie wszystkie dania dotarły na czas. W restauracji rozstaliśmy się z ekipą Gdańską i Wrocławską, żegnając wylewnie, a potem szybko nas dotknął syndrom pozlotowy bo wydawało nam się, że Borys krzyczy "DIO!" gdzieś w oddali (okazało się, że rzeczywiście to robił). Pozostała ekipa Olsztyńska z Yubciem dokończyła jedzenie na spokojnie, po czym wyruszyliśmy na piechotę do chlewiku Grubowych, pokazując po drodze Yubciowi zamek, mury, parki, pobazgrany posąg wdzięczności armii czerwonej i całe te. W mieszkaniu jeszcze obejrzeliśmy sobie Danger Five (Hitler produkował złotą broń i zmieniał Aryjki w seks-niewolnice), pooglądaliśmy karty z borysadowej karcianki, Yubcio stał się mężczyzną po wypiciu wódki z musztardą i zagraliśmy w Stwory z Obory (wygrał Mefu). Po tym wszyscy poszli do domków i zlot się skończył.
No i to widzicie, tak było. Dziękuję że byliście <3 Jeśli macie jeszcze coś do dopisania o czym zapomniałem to zapraszam uguem.
A, zrobiłem takie małe podsumowanko naszego Mini-zlotu Borysadowego (siódmego wynika z moich notatek), związanego z moimi 30 urodzinami Kappa Jeszcze raz napiszę na start, że jestem bardzo wdzięczny wszystkim którzy przyjechali i którzy dokładali się do prezentów, ale też tym którzy po prostu złożyli życzenia. To były urodziny jakich nigdy nie miałem i jestem bardzo wdzięczny Wam wszystkim którzy przyjechaliście nawet z drugiego krańca Polski, Kasi i Klaudii za organizację, i w ogóle jestem wdzięczny losowi, że mam takich super przyjaciół <3
A teraz nie zesrajcie się od tej wylewności mojej i opowiadam jak było Kappa Zlot tak naprawdę zaczął się już w czwartek, kiedy przyjechał Jaszczur - razem z nim, Kasią, Grubą i Matim poszliśmy do restauracji Mexicana, gdzie Jaszczur miał mega szczęście do menu (- poproszę to. - nie mamy tego. - a to? - też nie - Kappa a to? - też nie; a potem jak reszta zamawiała to wszyscy nie mieli tego problemu). Zjedliśmy kulturnie obiadek, po czym wróciliśmy do domu, robiąc przerwy na Kasię która po prosecco zamieniła się w często hamującego malucha (a przynajmniej podobne dźwięki wydawała). Posiedzieliśmy, pogadaliśmy i na spanko.
Następnego dnia zjedliśmy pszne śniadanie, Jaszczur pracował zdalnie, ja grałem sobie w Europę Universalis 4, a Kasia ogarniała imprezę Kappa Popołudniu pojechaliśmy do wynajętych mieszkań, które miały służyć za bawialnię i sypialnię na zlot, poustawialiśmy co trzeba, spotkaliśmy się z Grubą, Matim i Mefem, i zrobiliśmy potrzebne zakupy. Czas szybko mijał, i niebawem wybiła godzina wyjazdu po ekipę z Gdańska. Odebraliśmy Nevrasta, Buba i Borysa z dworca, po czym poszliśmy na szamę do Handmade. Udało nam się dorwać cały górny stolik, pozamawialiśmy sobie żarcie i odśpiewane zostało pierwsze Sto Lat dla jego (łącznie rzeczywiście udało się dobić do 30 odśpiewanych Sto Lat w trakcie imprezy, liczyłem Kappa ). Po rubasznym posiłku wyruszyliśmy ponownie na dworzec, tym razem by odebrać gości z odległych krańców Polski, czyli Paulę i Marka, i z nieco mniej odległego Torunia, Shalvana.
Całą ekipą, prowadzoną przez Trzech Mędrców, udaliśmy się na autobus i do mieszkania, aby tam rozpocząć zabawę. Poiliśmy się wódeczką i napojami, zostały mi wręczone prezenty - wśród nich był ochroniacz na jaja abym na kolejnych zlotach nie płakał więcej, i Res Arcana bardzo ukuratna planszówka. Potem było trochę psot i harców, grające jaja, tańce hulańce, tetris w toalecie, łapanie się za dupy (TY JESTEŚ GEJEM), a w końcu zamknięcie Jaszczura w szafie i zablokowanie mu wyjścia z pomocą mistycznych run (typu "poka dupe", "blow job 5 zł", "gloryhole" itd. Ostatecznie jednak udało mu się wydostać, mimo potężnego łańcucha z papieru toaletowego. Robiliśmy też Nevrastowi lap dance ale spał, graliśmy w gorące krzesła i wchodziliśmy do Skibidi na pełnej kurwie jak kitowcy. Towarzyszyło nam też okuratne fufu jak zawsze obsługiwane przez Sziszmastera Mefa. Na koniec wieczoru było grane w tę grę z rysowaniem haseł, gdzie wyszło że W telewizji Trwam mocno jebią w kakę i jajodrenaże. No a potem przyszedł czas na spanko.
Rano Jaszczur niestety musiał się z nami pożegnać (WOJTEK WRÓĆ!), a reszta towarzystwa zjadła rano śniadanie czyli paróweczki i dziurawy chleb z samą skórką. Nevrast umył jeszcze Pusię Kręcigon w Saunie Aurinko, z Borysem zaplanowaliśmy też postaci na sesję Mass Effecta (chuchający na jaja volus i elkor), zagraliśmy w Tajniaków (bardzo dobra tura, w pierwszym ruchu źle zgadnięte hasło, w drugiej czarne pole) po czym spakowaliśmy się na drogę i ruszyliśmy do tajemniczych atrakcji przygotowanych przez Kasię, mijając po drodze ślady dewastacji dokonywane przez Mefa. Zabrała nas do parku rozrywki, gdzie spotkaliśmy się z Klaudią zaopatrzoną w piękny (i pyszny) tort z dzikiem i chrumkającą świnią (która potem towarzyszyła mi w plecaku i nie mogła zamknąć ryja). Dostałem też od niej kolejne prezenty w tym drugi... ochraniacz na jaja. Wiecie czego potrzebuję Kappa
Po spożyciu tortu nadszedł czas na nieco ruchu. Aktywność fizyczną zaczęliśmy od paintballa, gdzie podzieliliśmy się na drużyny prowadzone przez mnie (ja, Mark, Paula, Klaudia, Mefu, Borys) i Kasię (Kasia, Bubu, Nevrast, Gruba, Mati, Shalvan). Po przygotowaniu się do rozgrywki (zapięciu Kasi trytytkami, ściśnięciu mi hełmu tak aby pasował na osobę z mikrocefalią) ruszyliśmy w bój. W pierwszej rozgrywce typu Deathmatch wygrała drużyna Kasi, w pozostałych dwóch opartych na Capture the Flag - moja. Ogólnie rozgrywka przebiegała całkiem sprawnie, bardzo mi się podobała akcja jak z Mefem biegliśmy w odstępach czasu po flagę i jak Borys nas osłaniał + jak Paula zakończyła drugą rozgrywkę donosząc flagę do końca. No i oczywiście cały człowiek posiniaczony, ale wiadomo, wliczone w zabawę Kappa
Po krótkim odpoczynku, napiciu się napojów i donacji krwi dla komarów, poszliśmy na strzelnicę, gdzie mogliśmy sprawdzić się w posługiwaniu łukiem i pistoletem, strzelając do celów. Następnie czekały nas zabawy integracyjne, znowu drużynowe, gdzie musieliśmy z pomocą linek tworzyć piramidę z kłód, zapamiętywać trasę między "minami" i przerzucać z pomocą hełmów kulkę jeden do drugiego - tutaj drużyna Kasi odgryzła się za capture the flag i rozgromiła moją.
Na sam koniec została najbardziej emocjonująca atrakcja - park linowy. Połowa osób z lękiem wysokości i obsranymi nachami, najpierw się przyuczyła w tym jak obsługiwać sprzęt, po czym ruszyliśmy żwawo na drzewy, aby zobaczyć jak matka małpiszonka stała się taką starą kurwą akrobatką.
Szlaki przecierał Mefu, który szedł przodem i musiał mieć przy tym największe cochones - jako przewodnik stada sprawił się znakomicie. Każda przeszkoda wysoko w drzewach budziła wiele emocji i dawała sporo przypływów adrenaliny - i różne bale (w tym pionowe), i przejścia po siatkach (Bub zrobił sobie odpoczynek w hamaku), i skoki na lianach, a w końcu zjazdy tyrolkami (na pierwszym zjeździe tylko Markowi i Matiemu udało się utrzymać, a reszta jebnęła cielskami jak worami w materac ochronny) i najtrudniejsze gówno jakim były schodki Kappa
Po konsultacjach z pracownikami parku (chyba prowadzonych przez Grubą) okazało się, że ci są zainteresowani wspólną grą we flanki. Dlatego wieczorkiem, przy ognisku i kiełbaskach, spotkaliśmy się razem z nimi aby pokazać, że starzy Borysadowicze też potrafią pić. Dostaliśmy oczywiście dwa razy wpierdol we flanki Kappa Ale zabawa była przednia i wszyscy byli wygrani bo wypili piwko. W międzyczasie dołączył do nas też diament Borysady, czyli Yubcio, którego nie widzieliśmy kopę lat, a który wpasował się w towarzystwo znakomicie, pokazując swoją bogatą znajomość tekstów z uniwersum Szkolnej 17.
Potem nadszedł czas powrotu do domu. Poszliśmy razem z Borysem i Mefem po balony do Ruchana, ale szukaliśmy ich bardzo długo. Gdy je znaleźliśmy, ruszyliśmy do mieszkania, ale okazało się, że reszta na nas czekała i marzła Kappa Uspokajając Kasię z pomocą dyplomatyczno-menadżerskich mocy Mefa, dotarliśmy do apartamentów.
Tam wypiliśmy szampana przyniesionego przez Yubcia i zrobiliśmy użytek z balonów - ogólnie wciągaliśmy jak Major, a to gaz rozweselający, a to hel, a to fufu, aż do brachu tchu (a przynajmniej mnie zabrakło i musiałem się potem dopowietrzać na balkonie Kappa ). Siedzieliśmy, gaworzyliśmy i się psznie bawiliśmy, było tańcowanie, była znowu gra w gorące krzesła, obowiązkowe raz dwa trzy baba jaga patrzy, weselny pyton po całym bloku (ale śpiewaliśmy cicho aby nie obudzić sąsiadów) i śpiewanie (to już mogło obudzić sąsiadów). Przyłączyliśmy też dwóch nowych członków stowarzyszenia - Yubcia i Nevrasta. Na wniosek tego drugiego, Finlandia stała się oficjalną borysadową wódką. Na zwieńczenie i dobicie, jak większość osób poszła spać, graliśmy jeszcze w Kalambury na hasła typu kasza jaglana (kurwa) albo zamienił stryjek siekierkę na kijek albo opcja alternatywna, ale mamy duże mózgi i o dziwo szło nam bardzo sprawnie. Potem jeszcze z Borysem odprowadziliśmy Yubcia, mając swoisty escape room (bo każde drzwi od mieszkania mieliśmy zamknięte i nie mogliśmy ich otworzyć), po czym było spanko.
Ostatniego ranka zlotu ogarnęliśmy mieszkania i, co tu dużo mówić, ruszyliśmy na miasto na śniadanko. Po drodze zgarnęliśmy znowu Yubcia. Okazało się niestety, że znowu nie ma Olsztyńskich Targów Śniadaniowych, dlatego zdecydowaliśmy się zjeść w indyjskiej restauracji. Troszkę dupy były obsrane bo mieliśmy mało czasu, a nas jako klientów było sporo, ale szczęśliwie wszystkie dania dotarły na czas. W restauracji rozstaliśmy się z ekipą Gdańską i Wrocławską, żegnając wylewnie, a potem szybko nas dotknął syndrom pozlotowy bo wydawało nam się, że Borys krzyczy "DIO!" gdzieś w oddali (okazało się, że rzeczywiście to robił). Pozostała ekipa Olsztyńska z Yubciem dokończyła jedzenie na spokojnie, po czym wyruszyliśmy na piechotę do chlewiku Grubowych, pokazując po drodze Yubciowi zamek, mury, parki, pobazgrany posąg wdzięczności armii czerwonej i całe te. W mieszkaniu jeszcze obejrzeliśmy sobie Danger Five (Hitler produkował złotą broń i zmieniał Aryjki w seks-niewolnice), pooglądaliśmy karty z borysadowej karcianki, Yubcio stał się mężczyzną po wypiciu wódki z musztardą i zagraliśmy w Stwory z Obory (wygrał Mefu). Po tym wszyscy poszli do domków i zlot się skończył.
No i to widzicie, tak było. Dziękuję że byliście <3 Jeśli macie jeszcze coś do dopisania o czym zapomniałem to zapraszam uguem.